Rozmowa z Bartoszem Zbiciakiem, zawodnikiem Motoru Lublin
- Pamiętasz, ile miałeś lat, kiedy pierwszy raz przyszedłeś na trening Motoru?
– To było w drugiej lub w trzeciej klasy podstawówki, czyli jakieś osiem, albo dziewięć.
- Czy ktoś jeszcze z twojego rocznika został w ogóle w klubie?
– Jest jeszcze Maciek Baryła, który na razie gra w zespole rezerw. Obaj zaczynaliśmy kopać od małego i w zasadzie zostało nas w Motorze tylko dwóch. Dużo osób w ogóle przestało grać, ale kilku innych chłopaków jest jeszcze w niższych ligach. Mam za to kilku znajomych ze szkoły, którym udało się zajść dalej, bo występują w ekstraklasie. To Czarek Miszta, z którym chodziłem do gimnazjum, czy Karol Struski.
- Dla ciebie jako wychowanka Motoru to chyba świetna sprawa, że przebiłeś się do pierwszej drużyny. Tym bardziej, że na środku defensywy od kilku kolejek grasz razem z innym wychowankiem, czyli Maksem Cichockim…
– Dokładnie tak, jestem bardzo zadowolony. Z Maksem znamy się dłużej i on też jest w Motorze od dawna. Już od kilku ładnych lat spotykaliśmy się na treningach. Naprawdę nie spodziewałem się, że tak szybko zagramy obok siebie w pierwszej drużynie.
- Jesteś zaskoczony, że trener Marek Saganowski na ciebie postawił?
– Byłem na to gotowy. Wydaje mi się, że całkiem nieźle sobie radziłem w trzeciej lidze. Tutaj pozostawało dawać z siebie na treningach wszystko i cierpliwie poczekać na odpowiedni moment. Myślę, że pokazałem tyle, ile mogłem i cieszę się, że trener to zauważył.
- Skoro szkoleniowiec dalej stawia na ciebie i Maksa, to chyba dobrze wykonujecie swoją robotę?
– Obaj jesteśmy bardzo zdeterminowani i waleczni. Myślę, że wygląda to całkiem nieźle. Może rzeczywiście tej bramki w meczu z Lechem II Poznań mogliśmy uniknąć. To był jednak taki moment, kiedy wkradło się trochę rozluźnienia po tym, jak sami podwyższyliśmy wynik na 2:0. Na pewno trzeba wyciągnąć z tego wnioski.
- Jak w ogóle wyglądała twoja sytuacja w zimie? Przygotowania zacząłeś chyba jeszcze z Chełmianką?
– Tak naprawdę byłem tylko na jednym treningu w Chełmie i później od razu dołączyłem do Motoru. Dostałem już wcześniej sygnał, że mogę zostać ściągnięty z wypożyczenia. Trener od początku mi powtarzał, że jak będę się dobrze spisywał, to skrócimy mój pobyt w trzeciej lidze i da mi szansę. I dokładnie tak się stało.
- Trzecia liga była chyba dla ciebie dobrym przetarciem? Najpierw byłeś zawodnikiem Lewartu Lubartów, a później walczącej już o czołowe lokaty Chełmianki…
– Zdecydowanie. W obu drużynach naprawdę nieźle spisywaliśmy się w obronie. Wiadomo, że z Lewartem ostatecznie spadliśmy z ligi, ale jak na zespół z dolnych rejonów tabeli traciliśmy naprawdę mało bramek. W Chełmiance graliśmy trochę inaczej, bo trojką środkowych obrońców, ale nadal rywale mieli problemy ze strzelaniem goli. Miejsce w tabeli też po pierwszej rundzie było bardzo dobre.
- A czy, jak wracałeś w styczniu do Motoru, to w ogóle myślałeś o tym, że za kilka miesięcy możesz być podstawowym obrońcą czołowego klubu w drugiej lidze?
– Trudno powiedzieć, na pewno miałem nadzieję, że szybko dostanę szansę. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo wskoczyć do składu, bo na mojej pozycji rywalizacja jest naprawdę duża. A dodatkowo mamy dobrych zawodników, a do tego doświadczonych w wyższych ligach.
- A czy po tych kilku meczach na poziomie drugiej ligi widzisz duże różnice w poziomie?
– Można powiedzieć, że wszystko bardzo szybko się potoczyło. Zaczynałem regularnie grać od Lewartu, czyli słabszej drużyny walczącej o utrzymanie w trzeciej lidze. Później była lepsza Chełmianka, która biła się już o czołowe lokaty. A teraz topowy zespół w drugiej lidze. I na pewno różnice widać na każdym treningu i meczu. Teraz jest zdecydowanie więcej taktyki i analiz. Nie tylko, jeżeli chodzi o naszą grę, ale i rywali. A do tego pod względem motorycznym trzeba być zdecydowanie lepiej przygotowanym. Na razie daję chyba radę (śmiech).