Rozmowa z Franciszkiem Smudą, nowym trenerem Górnika Łęczna
- Po półtora roku znowu będzie pan trenerem Górnika Łęczna...
– Żal było odchodzić, ale wiadomo jaka była wówczas sytuacja finansowa i kadrowa. To było po zakończeniu sezonu, gdy w szatni zostało pięciu-sześciu zawodników. Można powiedzieć, że kluby biły się o tych piłkarzy, bo naprawdę fajnie grali w piłkę i to była przyjemność pracować z tymi chłopakami. W dodatku, na koniec mojego poprzedniego pobytu w Górniku na stadion przychodziło prawie po 10 tysięcy kibiców. A pamiętam, że na pierwszym domowym meczu pod moją wodzą z Piastem Gliwice na trybunach zasiadło może z tysiąc osób. Gdyby wtedy funkcjonował system VAR, to na pewno Górnik Łęczna do dziś grałby w Ekstraklasie.
- To już jednak historia, a obecnie łęczyński zespół musi funkcjonować w drugoligowej rzeczywistości. Skąd pomysł na powrót?
– Przede wszystkim zaimponował mi fakt, że działacze tego klubu oraz prezes kopalni starają się wyprowadzić Górnika na prostą. Możliwe, że nawet już im się to udało, a jeśli nie, to oby stało się to jak najszybciej. W klubie wyszli obronną ręką z wielu trudnych sytuacji finansowych i to mi bardzo zaimponowało.
- Górnik ostatnio przegrał z Radomiakiem w Radomiu aż 1:5. Jednak patrząc po sytuacji w tabeli, to wydaje się, że nadal można powalczyć o awans...
– Oczywiście, że nie jest to zła sytuacja. Można powalczyć o awans i na pewno będziemy to robili. Jednak ten zespół musi być wzmocniony, zwłaszcza w środkowej strefie, gdzie potrzebujemy doświadczonych zawodników, którzy potrafią unieść ciężar gry.
- Mecz z Radomiakiem obserwował pan z trybun. Czy w związku z wysoką porażką na najbliższe spotkanie z Gryfem Wejherowo można się spodziewać wielu zmian w składzie?
– Ostatni mecz Górnikowi nie wyszedł. Drużyna straciła bramki po błędach, które nawet w drugiej lidze nie powinny się zdarzać. To było nieudane spotkanie, ale mam nadzieję, że ostatnie cztery mecze w tym roku przynajmniej przyniosą punkty, bo bardzo ich potrzebujemy.
- Półtora roku temu, w Górniku była trudna sytuacja i kiepska atmosfera. Klub spadał, a pan mówił o zaległościach finansowych. Wszystko zostało uregulowane?
– Wszystko. Nie tylko ja otrzymałem zaległości, ale także inni pracownicy klubu czy piłkarze. Bardzo to cenię, dlatego się nie zastanawiałem. Jeżeli mogę pomóc, to będę się to wszystko, jak najszybciej ułożyć. Tak żeby ta drużyna zwyciężała, a przede wszystkim, żeby na wiosnę osiągnąć ten upragniony sukces, czyli awans.
- Kto wykonał pierwszy ruch? Prezes Veljko Nikitović, czy pan też myślał o powrocie do Łęcznej?
– Często rozmawialiśmy z Velem, czysto sportowo, a nie o tym, że miałbym przyjść do Górnika. Co ja bym zrobił w danej sytuacji, co jest w zespole źle, co jest dobrze... Z niektórymi działaczami klubu i członkami zarządu miałem kontakt zawsze. Ja tu mostów nie spaliłem. Tak jak wspomniano, drużyna spadła z ekstraklasy, ale nie ze swojej winy, a – można już to powiedzieć głośno – to była korupcja i w tej korupcji znalazła się Łęczna.
- Zielono-czarni zaliczyli dwa spadki z rzędu. Ze składu, który pan trenował, pozostali: Sergiusz Prusak i Paweł Sasin. Śledził pan jednak na pewno sytuację kadrową Górnika. Jaki to jest teraz zespół?
– Szczerze mówiąc nawet ja tego nie wiem. Obraz dał mi już jednak ten mecz w Radomiu. Postaram się, jak najszybciej przeanalizować wszystkich zawodników i już w niedzielę ustawić zespół w taki sposób, by to była drużyna. No może nie na miarę ekstraklasy, ale żeby w tej lidze gra zadowoliła kibiców.
- Zostały cztery mecze przed przerwą zimową. Co można jeszcze zmienić z tym materiałem, który się ma?
– Tu nie można dużo zmienić, a co najwyżej pracować nad niektórymi błędami, które zawodnicy popełniają i jakie widziałem na meczu z Radomiakiem. Trzeba zdobyć jak najwięcej punktów.
- Są już jakieś konkretne nazwiska, które chodzą panu po głowie w temacie transferów?
– Ja już mam taką listę, że mógłbym stworzyć całą nową jedenastkę! To jednak nie o to chodzi. Najpierw trzeba dobrze poznać tych zawodników, którzy w klubie są, by nie popełnić błędu. Bo można odesłać zawodnika do domu, a później okazuje się, że to świetny piłkarz. Na pewno nie zrobimy nic samymi młodymi zawodnikami. To musi być dobra mieszanka doświadczenia z młodością, żeby były efekty w grze.
- Zarząd stawia przed drużyną cel w postaci awansu do I ligi?
– Zarząd nie musi żadnego celu dawać. Ja nigdy nie miałem innego celu, jak dobrze grać w piłkę, zdobywać punkty i osiągnąć sukces. A tu sukcesem będzie to, że drużyna awansuje do I ligi.
- Czy jest temat ponownej pracy w Górniku Zdzisława Kapki?
– Bardzo bym tego chciał, bo to jest bardzo pozytywna postać i może dużo pomóc w organizowaniu zespołu. Na razie jest zajęty i jest to niemożliwe, ale on pomoże nawet bezinteresownie, jeśli będzie taka potrzeba. Nie będzie też zmian w sztabie szkoleniowym.
- Nie denerwuje, że niektórzy zaglądają panu w metrykę?
– Nie, absolutnie. Zresztą mnie to kompletnie nie interesuje i nawet gdyby mi ktoś powiedział, że mam 90 lat to bym się tym nie przejął, bo bardzo dobrze się czuje. Wiadomo, że pracować chciałoby się cały czas. Nawet oglądając mecze Ekstraklasy, analizując grę zespołów, popełniane błędy chciałoby się pomóc. Dlatego dopóki człowiek jest zdrowy to czemu tego nie robić?
- Specyfika prowadzenia zespołów w niższych ligach bardzo odbiega od najwyższego szczebla?
– Jest to ogromna różnica, a zarazem zdecydowanie trudniejsza praca niż w Ekstraklasie. W niższym szczeblu trzeba pracować niemal nad wszystkim i czasami niektórym zawodnikom „przytrzymać nogę” aby uderzyli na bramkę.
- Ma pan żal do Widzewa o to, w jakich okolicznościach się rozstaliście?
– Absolutnie nie. Wiadomo było, że gdy główny sponsor zrezygnował na trzy tygodnie przed końcem sezonu to sztab szkoleniowy nie mógł prowadzić dalej drużyny. Taka zapadła decyzja i trzeba było się z nią pogodzić.
- A w Łęcznej kontrakt będzie obowiązywać do końca sezonu czy na dłużej?
– Ja mogę tutaj pracować nawet bez kontraktu, póki co nie podpisałem jeszcze żadnej umowy i być może stanie się to w najbliższych dniach. Bardziej interesuje mnie dobra gra zespołu niż długość zawartej umowy.
- W niedzielę Górnika czeka mecz z Gryfem Wejherowo, a dla pana będzie to pierwszy mecz na stadionie w Łęcznej. W Ekstraklasie drużyna grała w Lublinie…
– Grając w Lublinie z meczu na mecz przychodziło coraz więcej kibiców i atmosfera robiła się coraz lepsza. Pamiętam mecz z Pogonią Szczecin zremisowany 2:2. I kibice zgotowali nam owację na stojąco, bo spotkanie im się podobało. Mam dobre wspomnienia z przeszłości i mam nadzieję, że w Łęcznej atmosfera będzie tak samo dobra, a nawet lepsza. Jeżeli Górnik będzie wygrywać, to kibice będą nas wspierać i dopingować. Stadion w Łęcznej jest dość kameralny, ale od zawsze słynął z dobrej atmosfery. Przyjeżdżałem tu nie raz jako trener innych drużyn z Ekstraklasy i bardzo mi się podobała cała otoczka meczów.
- Można się będzie spodziewać pierwszych niespodzianek w składzie?
– Nie znam jeszcze wszystkich zawodników, ale na ten moment mogę zapewnić, że drużyna postara się o korzystny wynik zdecydowanie bardziej niż w Radomiu.
- Wiosną do Łęcznej przyjedzie chociażby Widzew. Dla Franciszka Smudy to chyba będzie szczególny mecz?
– Nie. Nie jestem zawistny i nigdy nikomu się nie odgrażałem bo i po co? Widzew długi czas spędził w trzeciej lidze, a teraz wywalczył awans. Mnie to bardzo cieszy. To zresztą klub, który jest głównym kandydatem do wygrania ligi. W zimie z pewnością jeszcze bardziej się wzmocnią i będą aktywny na rynku transferowym. To klub który podobnie jak i Górnik powinien grać w Ekstraklasie.
- Na Lubelszczyźnie doświadczył pan dużej życzliwości. Jak pana rozpoznają kibice to o co najczęściej pytają?
– Czy wróci tu Ekstraklasa. Gwarantować tego jednak nikt nie może. Trzeba cierpliwie zbudować tu zespół i czekać na efekty.