ROZMOWA Z Konradem Nowakiem, kapitanem Motoru Lublin
Co słychać w Motorze?
– Niby leniuchujemy, ale mamy pracę domową do odrobienia. 3-4 razy w tygodniu odbywamy trening siłowy, czy tlenowy, żeby w okresie świątecznym nie przybyło kilogramów. Ruszamy od 7 stycznia i jeżeli ktoś nie wykona tej pracy indywidualnej to będzie ciężko i każdy, kto teraz się nie przyłoży za kilka tygodni trochę pocierpi.
W trakcie zimowych przygotowań na pewno nie będziecie się nudzić. W planach jest aż 11 meczów kontrolnych...
– To prawda, mamy przed sobą mnóstwo sparingów. Niektórzy mówią, że nawet za dużo, ale trzeba pamiętać, że przecież nie wszyscy będą grali w każdym meczu. Zazwyczaj to będą dwie jedenastki. Dla nas to fajne, ja osobiście wolę grać niż trenować. W tej ciężkiej i żmudnej pracy sparingi będą miłym przerywnikiem.
Jaką szkolną ocenę wystawilibyście sobie za rundę jesienną?
– Myślę, że czwórkę z dwoma minusami. Wiadomo, że oczekiwania nasze i kibiców były dużo większe. Oczywiście, nie przekreśliliśmy jeszcze niczego. Walka o awans jest otwarta, ale punktów na naszym koncie powinno być znacznie więcej. Ja jako napastnik dałbym sobie nawet trójkę, bo mogłem strzelić kilka bramek więcej.
Szkoda chyba przede wszystkim punktów straconych na własnym stadionie. Kibice nie byli do tego przyzwyczajeni...
– Zdecydowanie tak. Jeszcze nie tak dawno Arena Lublin była twierdzą. Drużyny, które do nas przyjeżdżały bały się, żeby nie wyjechać z jak największą liczbą bramek. Teraz rywale już się tak nie murują, jak kiedyś i grają trochę inaczej. Czasami próbują nawet prowadzić grę, czy stosować pressing. Mi najbardziej szkoda tych dwóch ostatnich remisów. Jakbyśmy wygrali te dwa mecze, to mielibyśmy tylko „oczko” straty do lidera. Nastroje byłyby pewnie zupełnie inne. Nie mówię, że są jakieś dramatyczne, ale lepiej jest mieć punkt mniej od lidera niż pięć.
Ale podobno lepiej gonić niż uciekać przed rywalami? Zresztą rok temu już to sprawdziliście...
– To fakt. W poprzednim sezonie chyba mieliśmy cztery punkty przewagi nad drugim zespołem. I wiadomo, jak to się wszystko skończyło. Oczywiście, można wychodzić z tego założenia, że lepiej gonić, niż się bronić cały czas przed rywalami. Wszystko okaże się jednak w rundzie wiosennej. My wierzymy, że będziemy w stanie dogonić lidera.
Tym najgroźniejszym przeciwnikiem w walce o pierwsze miejsce jednak będzie Stal Rzeszów?
– Chyba tak. To zespół, który jest naszpikowany pieniędzmi prywatnego sponsora. Cały czas są u nich roszady kadrowe, słyszymy o transferach i przymiarkach. To już przed sezonem był główny kandydat do awansu. Każdy, kto się interesował wiedział, że wpompowano tam naprawdę duże pieniądze. I nie po to, żeby spokojnie sobie grać w III lidze, ale żeby szybko awansować wyżej. Wiadomo jednak, że pieniądze nie zawsze zwyciężają ponad sportową ambicją. Dlatego wszystko zweryfikuje boisko.
Na klubowej wigilii wszyscy życzyliście sobie awansu?
– Tak, to jest nasz najważniejszy cel i każdy by chciał, żeby się udało. Wiadomo, że musimy ciężko na to pracować. A do tego chcemy na wiosnę pokazać bardziej skuteczną i po prostu lepszą grę Motoru. Właśnie ta skuteczność, to był nasz największy problem. Powinniśmy strzelać trochę więcej goli. Wiadomo, że w defensywie też mieliśmy gorsze momenty i musimy poprawić się w kilku elementach.
Sporo lat spędził pan w Wiśle Puławy. Pewnie ciężko słuchać o problemach tego klubu?
– Rzeczywiście. Wielka szkoda, że Zakłady Azotowe się wycofały, nie wiadomo, czy główny sponsor jeszcze wróci do klubu. Jak odchodziłem to dopiero co byliśmy w pierwszej lidze. Graliśmy z takimi zespołami, jak Górnik Zabrze, czy Sandecja Nowy Sącz. W przeciągu dwóch lat wszystko bardzo się zmieniło. Wisła znowu wylądowała w trzeciej lidze i nie wiadomo co będzie dalej. Na pewno wielka szkoda, że tak się wszystko potoczyło.