Piłkarze Lublinianki i Tomasovii dostarczyli we wtorek kibicom sporej dawki emocji. Padło pięć bramek, a co najważniejsze gospodarze w ostatnich minutach zdobyli zwycięską bramkę. W ten sposób zepsuli powrót na Wieniawę Marka Sadowskiego, trenera przyjezdnych
Na początku meczu kibice, którzy zdecydowali się odwiedzić stadion przy ul. Leszczyńskiego przecierali oczy ze zdumienia. Czwarta minuta – gol Jarosława Milcza. Ósma minuta i na 2:0 podwyższył Paweł Bielak. Później szansę na trzecie trafienie miał nawet Wiktor Bogusz. Nie udało się zamknąć zawodów i to okazało się dużym problemem Lublinianki.
Zresztą, jak zwykle. Nie raz i nie dwa podopieczni Grzegorza Białka w poprzednim sezonie zmarnowali prowadzenie. Im bliżej końca pierwszej połowy, tym miejscowi dostawali coraz więcej sygnałów ostrzegawczych. Najpierw Piotr Karwan z bliska uderzył prosto w Krystiana Krupę, później Michajło Kaznocha próbował z dystansu i pomylił się dosłownie o centymetry. Na koniec Łukasz Mruk zauważył wysuniętego bramkarza rywali i świetnym strzałem zza pola karnego umieścił piłkę w siatce.
Pozytywnie „naładowana” Tomasovia zaatakowała od początku drugiej części zawodów. I błyskawicznie dopięła swego. Marcin Żurawski świetnie wrzucił, a jeszcze lepiej w powietrzu zachował się Nazar Mielniczuk. Piłka po strzale głową Ukraińca odbiła się jeszcze od słupka i zrobiło się 2:2. A była dopiero 48 minuta. Kolejne fragmenty, to przewaga niebiesko-białych. Po godzinie gry Mruk mógł zaliczyć drugie trafienie, ale nieczysto uderzył piłkę i skończyło się na strachu gospodarzy. Po długich momentach statystowania wreszcie obudzili się gracze trenera Białka. W 65 minucie kapitalna akcja skrzydłem Dawida Skoczylasa skończyła się niecelnym strzałem Bogusza.
Kiedy wydawało się, że mecz zakończył się podziałem punktów doszło do niecodziennej sytuacji. Dawid Ptaszyński próbował przerwać kontrę rywali i tuż za połową boiska wybił piłkę daleko przed siebie. Okazało się, że to było wybicie w stylu dwa w jednym. Nie tylko oddalił niebezpieczeństwo, ale i... zdobył zwycięskiego gola uderzając w samo okienko bramki Łukasza Bartoszyka. Po chwili Ptaszyński uratował wygraną interwencją na linii bramkowej.
– Nie wiem, czy Dawid strzelał, czy wybijał, ale zdobył kapitalną bramkę – cieszył się po końcowym gwizdku trener Grzegorz Białek. – Myślę, że ludzie, którzy przyszli na stadion nie żałowali swojej decyzji. Mecz naprawdę mógł się podobać. Mam też nadzieję, że w końcu odczarowaliśmy swój stadion. Można powiedzieć, że los oddał nam to, co zabrał w Szczebrzeszynie. Tam zmarnowaliśmy mnóstwo sytuacji, tym razem szczęście nam dopisało – dodawał szkoleniowiec klubu z Wieniawy.
Lublinianka – Tomasovia Tomaszów Lubelski 3:2 (2:1)
Bramki: Milcz (4), Bielak (8), Ptaszyński (88) – Mruk (44), Mielniczuk (48).
Lublinianka: Krupa – Dzyr, Ptaszyński, Kosiarczyk, Stępień, Skoczylas (80 Pioś), Kamola (72 Sobiech), Bogusz (86 Kośka), Kuzioła, Milcz (90 Myszka), Bielak (60 J. Baran).
Tomasovia: Bartoszyk – Żurawski, Skiba, Karwan, Szuta, Melniczuk, Kaznocha (70 Gęborys), Karólak, Staszczak, I. Baran, Mruk.
Żółte kartki: Kuzioła, Skoczylas, Ptaszyński – Szuta, Karwan.
Sędziował: Arkadiusz Nestorowicz (Biała Podlaska). Widzów: 120.