Już niewiele czasu pozostawało do zakończenia meczu w Łęcznej, a na tablicy świetlnej wciąż był bezbramkowy remis. Strata dwóch punktów mogła kosztować Górnika bardzo wiele. A przecież nerwów można było sobie oszczędzić.
Wszystkim zaczęło udzielać się napięcie. Także kibicom, którzy nie szczędzili swoim piłkarzom krytycznych uwag, często w niewybrednych słowach. Wreszcie w 84 min, gospodarze wywalczyli rzut rożny.
Do piłki podszedł Rafał Niżnik i posłał ją w pole karne. Na przedpolu bramki strzeżonej przez Bogusława Wyparłę zrobił się straszny bałagan, a w zamieszaniu tym najlepiej połapał się Veljko Nikitović. Kapitan zespołu wpakował z bliska futbolówkę do siatki i Górnik wrócił z dalekiej podróży.
– Graliśmy z determinacją, do końca, za co zostaliśmy nagrodzeni zwycięską bramką. Nie wykorzystaliśmy sporo okazji, jednak trudno grać przy takiej presji, jaka obecnie ciąży na moich piłkarzach – powiedział na konferencji prasowej trener Mirosław Jabłoński.
Po strzeleniu gola każdy cieszy się inaczej. Nikitović w jednej chwili przypomniał sobie, jak był traktowany przez niektórych z kibiców. Wiedział też gdzie siedzą. Natychmiast pobiegł w tamtym kierunku, aby pokazać "gest Kozakiewicza”.
– To nie powinno mieć miejsca – przyznaje prezes klubu Krzysztof Dmoszyński. – Ludzie mają swoje emocje i okazują je w różny sposób.
Porozmawiam na ten temat z zawodnikiem. Zachowanie Veljko Nikitovicia będzie również przedmiotem najbliższego spotkania zarządu. Myślę, że będziemy musieli wyciągnąć jakieś konsekwencje.
Górnik wygrał u siebie po dwóch miesiącach przerwy. Wówczas łęcznianie pokonali Podbeskidzie 2:0. A pierwszego gola również zdobył Serb, lider łęczyńskiego zespołu. – Mój gest po zdobyciu gola nie był skierowany do kibiców, którzy zawsze są z nami i wspierają dopingiem – tłumaczy Nikitović.
– Był adresowany do grupy osób, która bez względu na to jak gramy, od jakiegoś czasu ciągle nas wyzywa. To nie są prawdziwi kibice, bo tacy są ze swoim zespołem, na dobre i na złe. Prawdziwi kibice nie wybijają też szyb, a ostatnio stało się to w moim aucie i samochodzie Wallace'a Benevente.