ROZMOWA Z Veljko Nikitoviciem, kapitanem Górnika Łęczna
– Dawno temu wyjechałem z domu i częściej Boże Narodzenie spędzam w Polsce. Podobają mi się tutaj święta, są obfite, na stole jest dużo jedzenia. A do tego jeszcze rodzinna atmosfera. W Serbii wigilię obchodzimy 6 stycznia, wtedy idziemy do cerkwi. Następnego dnia, już po zakończeniu postu, na stół wjeżdża świniak. Ale moi rodacy nie świętują tak hucznie.
• Nie chciałeś pojechać do Belgradu?
– Żona jest w ciąży, pod koniec stycznia mamy wyznaczony termin. Tylko przez kilka dni byliśmy z synkiem w Wiśle, w sylwestra też zostaniemy w domu. Trochę wcześniej odwiedziła mnie rodzina, wszyscy oglądali spotkanie z Ruchem Chorzów.
• Ostatni mecz chyba w znacznym stopniu wpłynął na nastroje świąteczne?
– Nie zawsze ogrywa się tak renomowany zespół, z takimi nazwiskami w składzie. Jeszcze przez jakiś czas w Łęcznej i okolicach będzie mówiło się o pokonaniu mistrza Polski i uczestnika 1/16 finału Ligi Europy. Takie zwycięstwo podnosi wartość piłkarzy, ale i całego klubu, dodaje wiary i pewności we własne umiejętności. Ale nie zapominajmy, że ta wygrana dała nam trzy punkty, a nie dziewięć czy dwanaście i zapewniła utrzymanie. Przybliżyła nas trochę do ósemki, ale nie możemy spocząć na laurach. Choć w tyłach naszych głów będzie siedziała myśl, że ograliśmy Legię.
• Do Polski po raz pierwszy przyjechałeś czternaście lat temu. Jakie były początki?
– To była dla mnie wielka niewiadoma. Jednak miałem szczęście, że od razu trafiłem do takiego klubu, poukładanego, dobrze zarządzanego i zorganizowanego, mającego świetnego sponsora Lubelski Węgiel „Bogdanka”. Stadion rósł w oczach, zespół aspirował do najwyższej ligi, Górnik rozwijał się z dnia na dzień.
• Ale przyjechałeś z dużego Belgradu do malutkiej Łęcznej.
– Przede wszystkim przyjechałem za chlebem, choć faktycznie z przeszło dwumilionowej metropolii. Człowiekowi łatwiej dostosować się do dobrego, niż do złego. A mnie się udało, znalazłem się w Górniku. Widziałem jak zarządzany był klub, w którym piłkarzom nigdy niczego nie brakowało.
• Po tylko latach wciąż czujesz się obcokrajowcem?
– Już nie, polubiłem Polaków, a Polacy mnie. Mam żonę Polkę i syna Serba. Wkrótce urodzi się drugi i też będzie Serbem.
• Wszystko podoba ci się w Polakach?
– Jesteście malkontentami i marudami. Wiele rzeczy wam nie pasuje, lubicie ponarzekać. Ale już się do tego przyzwyczaiłem. Ostatnio ojciec pytał mnie, czy wrócę do Belgradu. Odparłem, że nie zamierzam stąd wyjeżdżać i wracać do Serbii. Jakość codziennego życia, wartości to przepaść między naszymi krajami. Powrót do Serbii byłby zrobieniem dwóch czy trzech kroków wstecz. Tam dzieje się wiele złych rzeczy, włącznie z korupcją. Przepaść jest też w sporcie. Stadiony, klimat po mistrzostwach Europy czy poziom lig piłkarskich różnią nas bardzo.
• Aleksandar Vuković powiedział kiedyś, że Serb musi zawsze być najlepszy, a Polak łatwo godzi się z rolą outsidera.
– Coś w tym jest. Jak w Serbii rodzi się chłopiec, ojciec bierze go na ręce i mówi: synu, urodziłeś się po to, żeby być najlepszym! Ale życie potem pisze różne scenariusze. Przecież zawodnicy Crveny Zvezdy od siedmiu, ośmiu miesięcy nie dostają pensji, o premiach nie wspominając. Jak Serb przyjeżdża do Polski to dwoma rękami łapie się swojej szansy, nie chce jej wypuścić i grać tutaj najdłużej jak się da. A dla Polaka są to normalne sprawy. Więc kiedy w szatni słyszę jakieś marudzenie młodych graczy, krew mnie zalewa. Mówię im: pojedźcie na jeden miesiąc do Belgradu, wtedy zaczniecie doceniać to co macie. Polacy często nie wierzą w siebie, od razu są na „nie”, ale powoli zaczyna to się zmieniać. Jak Robert Lewandowski pojechał do Dortmundu, po tygodniu powiedział sobie: dam radę!
• Trzymasz się z Serbami?
– Raczej z tymi, których znam z boiska.
• Ale między wami momentami dochodzi do spięć.
– Czasem zaiskrzy, jak to w meczu. Po pierwsze, mamy chęć wygrywania, bo tego zostaliśmy nauczeni. Po drugie, w naszych żyłach płynie gorąca krew. Po trzecie, pamiętamy, jak było w starej Jugosławii i jeszcze trochę czasu musi upłynąć. Ale prawdziwy konflikt miałem tylko z Ensarem Arifoviciem, ze względu na jego zachowanie. Z Aleksandarem Vukoviciem nie oszczędzaliśmy swoich kości, ale po meczu podawaliśmy sobie ręce. Z Ivicą Vrdoljakiem w Warszawie wymieniliśmy się koszulkami. Nigdy jednak nie było między nami konfliktów na tle politycznym. W Górniku zawsze pomagałem zawodnikom z Bałkanów.
• Urlop spędzasz bez sportu?
– Dałem sobie 10 dni odpoczynku. Trener Jurij Szatałow nie przydzielił nam rozpiski, ale powiedział, że jak ktoś poczuje potrzebę, niech idzie pobiegać czy pograć w piłkę. Ja szybko zacząłem się ruszać. No i śledzę, co dzieje się na świecie. Żona mnie za to gani, bo na okrągło oglądam sport, albo przeglądam internet. To moje życie, piłka nożna, piłka ręczna, siatkówka czy koszykówka. W szatni obaj z Serkiem Prusakiem jesteśmy encyklopedią wiedzy sportowej.
• Polska piłka nożna może pójść śladem siatkówki?
– Oby, ja uważam, że jesienne sukcesy polskich piłkarzy to właśnie zasługa siatkarzy, którzy zostali mistrzami świata. To oni pociągnęli futbol. Piłkarze zobaczyli, że wcale nie muszą być gorsi. Każdemu ciężko pokonać Niemców, ale Polakom dzięki Bogu to się udało. Koszykarze też łatwo wygrali grupę eliminacyjną, a przecież grali bez Marcina Gortata i Macieja Lampego. Piłkarze z kolei nie mieli swojego kapitana Kuby Błaszczykowskiego. Mam nadzieję, że Polska awansuje do mistrzostw Europy we Francji, bo będę miał komu kibicować. Serbia przecież się nie dopcha.
• W Anglii tradycyjnie nie odpoczywają, tylko grają na całego. Komu kibicujesz?
– Liverpoolowi. Jak zacząłem interesować się na dobre piłką, „The Reds” zdobywali swój ostatni tytuł. Grali wtedy John Barnes, Ian Rush, Peter Beardsley, a po nich przyszli Robbie Fowler, Steve McManaman czy Jamie Redknapp. Na następne mistrzostwo chyba przyjdzie mi poczekać.
• Myślałem, że jednak Chelsea.
– Dlaczego?
• Ze względu na Bronislava Ivanovicia, z którym kiedyś grałeś w jednym zespole.
– To raczej on grał ze mną. (śmiech) Ja miałem 20 lat, a on 16. Już wtedy był wielkim turem. Nie bał się niczego, był silny i szybki. Cieszę się, że zaszedł tak daleko. Kiedy po latach spotkałem go w Belgradzie, pogadaliśmy trochę, pytał co porabiam. Grał w najlepszej lidze świata, był gwiazdą, a mimo to pozostał normalnym facetem.
• Kto był twoi piłkarskim idolem?
– Josep Gaurdiola. Kiedy grałem w juniorach Crveny Zvezdy pojechaliśmy na turniej do Barcelony i wygraliśmy. Dzięki temu otrzymaliśmy zaproszenie na tydzień do La Masii. Podglądaliśmy treningi „Barcy” z bliska.
• Wróćmy na ziemię. Pod koniec roku wywalczyłeś sobie miejsce w składzie Górnika. Myślisz, że wiosną będziesz pewniakiem do jedenastki?
– Walka rozpocznie się na nowo. Fajnie, że w ostatnich pięciu, sześciu meczach zdobyliśmy trochę punktów, ale znam realia i wiem, że nie będę mógł leżakować, bo i tak zagram z Zawiszą. Tamtych spotkań już jakby nie było. Muszę dobrze przygotować się fizycznie, bo charakteru i umiejętności na pewno mi nie zabraknie.
• A co poczujesz, jeśli znowu siądziesz na ławce?
– (po dłuższym namyśle) Że przegrałem rywalizację na swojej pozycji.
• Nie baw się w dyplomatę. Powiedz, o czym myśli 34-letni piłkarz, który patrzy na kolegów zza linii bocznej?
– Myśli, że w jakiś sposób trzeba wygrać ten mecz i pomóc swojej drużynie.
• Ten znowu swoje, sądziłem, że wtedy myślisz po serbsku, a nie po polsku.
– Wiesz dobrze, że nie należę do tych ludzi, którzy liczą na błąd kolegi, po którym wskoczę do składu. To nie w moim stylu. Ale często reaguję żywiołowo, przecież z Jagiellonią byłem rezerwowym, a zostałem ukarany żółtą kartką. Zawsze mocno pracuję, daję z siebie wszystko i czekam na swoją szansę. Marzenia czasem się spełniają. Kiedyś marzyłem o grze w ekstraklasie, udało się. Potem o pokonaniu Legii i też wyszło, w dodatku w roli kapitana.
• A teraz o czym marzysz?
– Każdy trenuje po to by być jednym z jedenastu, a nie osiemnastym zawodnikiem, czy ma 18 lat czy 34. Dziesięć lat w piłkę już nie pogram , daj Boże, żeby półtora roku. I chciałbym ten czas wykorzystać. Jak siedzę na ławce, nie mogę pomóc Górnikowi na boisku. Ale i tak staram się wspierać zespół, podnoszę chłopaków na duchu. Może jestem piątym trenerem? Bo wiem, że jak Górnikowi będzie dobrze, to i Velowi będzie tak samo.
• Najprzyjemniejszy moment w karierze…
– …raczej w przygodzie z piłką. To ostatni okres w Górniku. Dwa lata temu nikt nie myślał, że będziemy jeszcze grali w ekstraklasie. To chyba także najlepszy czas klubu. Na 35-lecie pokonaliśmy Legię. Od 2004 roku niemal bez przerwy jestem w Łęcznej i na sektorze za bramką zawsze wisi flaga Serbii. Ty wiesz co to znaczy, jaki jestem dumny? Kibice doceniają to co zrobiłem dla „zielono-czarnych”. Dla mnie Górnik jest największym klubem na świecie. Szkoda tylko tej korupcji i degradacji, bo na jakiś czas „zaboksowaliśmy” w błocie.
• Odłożyłeś pieniądze na spokojną emeryturę?
– Nie, ale nawet gdyby tak się stało i wygrałbym w totka, to i tak nie mógłbym żyć bez piłki nożnej. Niedawno Mirek Bożok pytał mnie, czy coś „biorę”, bo w klubie zawsze jestem uśmiechnięty i chętny do pracy. A ja po prostu bardzo to lubię. Mam 34 lata i chcę jeszcze trochę pograć. Jedni kończyli w wieku 40 lat, inni 29. Jestem szczery wobec siebie, więc jak poczuję zmęczenie i nie będę miał ochoty pójść na trening, wtedy zawieszę buty na kołku.
• I co wtedy?
– Chciałbym zostać w klubie i związać się z Górnikiem w innej roli. Oczywiście każdy chce być prezesem, ale ja lubię Artura Kapelko i nie zamierzam go detronizować. (śmiech)
• Prezes odetchnął...
– Na razie chcę jeszcze biegać po boisku. Nawet Robert Podoliński podkreślał, że między I ligą i ekstraklasą nie ma aż takiej różnicy, więc i ja daję sobie radę jako defensywny pomocnik. W Wiśle niedawno wyłączyłem Semira Stilicia, który wcześniej zszedł z boiska, a w Ruchu Marka Zieńczuka. Czemu zatem mam już w tej chwili kończyć swoją przygodę z piłką?
• I myślisz, że pokonasz jeszcze kiedyś Legię?
– Taką mam nadzieję, ale do czterdziestki nie będę grał. Nie chcę być dziadkiem ośmieszanym przez młodszych rywali. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Kiedy w I lidze graliśmy z Olimpią Grudziądz, Dariusz Kubicki spytał, czy jeszcze mi się chce. Odparłem, że najpierw muszę pokonać Legię u siebie. Zaśmiał się i odrzekł, że nie mam szans. Ale to ja miałem rację. Teraz musimy dostać się do ósemki i zagrać z Legią u siebie. Wtedy może znowu wygramy.
• Może, ale by myśleć o ósemce, trzeba szukać wzmocnień. Kogo potrzebujecie do zespołu?
– Wyrachowanego zawodnika z przodu, jak Fiodor Cernych, który ma jedną, dwie sytuacje i strzela gola. Ale ilu jest takich napastników? Uważam, że jesienią graliśmy lepiej od drugiego beniaminka, lecz to Bełchatów zebrał więcej punktów. Na pewno potrzebujemy wzmocnień i nowej jakości. Bo wiosną będą już na nas patrzyli inaczej.
• Sprzedałbyś Cernycha?
– Ze względów sportowych i koleżeńskich, zdecydowanie nie. Trener Szatałow też będzie chciał go zatrzymać. Ale trzeba kuć żelazo póki gorące. Fiodor miał super rundę, przyszedł do nas znikąd i na brak ofert nie będzie narzekał. Jeśli już będzie musiał odejść, to za dobre pieniądze i do klubu zagranicznego.
• Kto jest najlepszym graczem ekstraklasy?
– Jest kilku, Orlando Sa, bardzo cenię Arka Głowackiego, ale najlepszy jest Miro Radović.
• A trenerem?
– Musiałeś zapytać. Trener Franciszek Smuda mówi, że wszystkiego trzeba dotknąć ręką, aby można było to oceniać. Mariusz Rumak przed rokiem grał z Lechem o mistrza, a teraz może spaść z Zawiszą. Czy to znaczy, że wtedy był dobry, a teraz jest zły?
• Jakie masz noworoczne postanowienia?
– Najważniejsze jest zdrowie rodziny, oczekujemy narodzin drugiego synka. A sportowo, chciałbym awansować do pierwszej ósemki, zapewnić sobie bezpieczne utrzymanie i spokojnie zagrać ostatnich siedem meczów sezonu.