W niedzielny wieczór dowiemy się, kto przez najbliższe cztery lata będzie przewodził piłkarskiej Europie.
Historia przemawia za drużyną trenera Joachima Loewa. Niemcy już trzykrotnie sięgali po czempionat Europy. Nigdy też nie zostali pokonani w finale, gdy wygrali swój pierwszy mecz w turnieju. W tym roku w inauguracyjnym spotkaniu łatwo ograli "biało-czerwonych” 2:0. Są bezsprzecznie najlepszym zespołem w historii rozgrywek mistrzostw.
Hiszpanie na koronę Starego Kontynentu czekają 44 lata, ale po tym, co demonstrowali w trakcie imprezy, a zwłaszcza w półfinale, można oczekiwać, że właśnie nadszedł ich czas. Hiszpańska Wielka Armada nie zatonęła w wiedeńskim deszczu, posłała za to na dno pogromców Holendrów - Rosjan.
Trener Luis Aragones ma jednak kilka kłopotów. Po pierwsze - nie będzie mógł skorzystać z superstrzelca Davida Villi, który spotkanie z Rosją okupił kontuzją. Po drugie - spotkanie z ekipą Guusa Hiddinka i gra na mokrym, ciężkim boisku, musiała kosztować sporo wysiłku. Niemcy natomiast leniuchują już od czwartku.
Nic dziwnego, że nadzieje hiszpańskich fanów kierują się w stronę Cesca Fabregasa, który zachwycał w spotkaniu półfinałowym. Gracz Arsenalu, który po męczącym sezonie w Anglii wchodził do gry wyłącznie jako rezerwowy, sygnalizuje wielką formę. W półfinale dwukrotnie rozmontował Rosjan.
Z kolei "Jogi” Loew nie awizuje większych zmian w składzie. Tą minimalną będzie wprowadzenie na boisko od pierwszego gwizdka Torstena Fringsa, który wykurował już sobie żebro. Loewa nie martwi także słabsza gra jego zespołu. Niemcy, którzy eliminowali kolejnych rywali z gracją wojskowej amfibii, według zapowiedzi ich selekcjonera, mają zagrać w finale o wiele swobodniej.
Jeśli popularny "Jogi” dotrzyma słowa, będziemy świadkami bardzo emocjonującego widowiska.