Jutro o godz. 15 GKS Bogdanka zmierzy się na własnym stadionie ze Stomilem Olsztyn. Mimo kolejnych opadów śniegu mecz nie jest zagrożony.
Stadion przy Al. Jana Pawła II jest jednak chlubnym wyjątkiem na pierwszoligowej mapie Polski. Mimo utrzymujących się niskich temperatur i powracających co kilka dni śnieżyc, boisko jest świetnie przygotowane. Dlatego, w przeciwieństwie do spotkań w kilku innych miastach, sobotni mecz ze Stomilem nie jest zagrożony.
Trener Rzepka w rundzie wiosennej do tej pory tylko raz, przed tygodniem w Katowicach, mógł skorzystać ze wszystkich piłkarzy. Jutro znowu będzie musiał kombinować, jak zestawić jedenastkę bez dwóch kluczowych zawodników. Co prawda nikt nie nabawił się urazu, ale na Śląsku czwarte żółte kartki obejrzeli Cezary Stefańczyk i Michał Renusz. W nagrodę obaj obejrzą spotkanie ze Stomilem z wysokości trybun.
Nieobecność dwóch podstawowych graczy może być sporym problemem. Tym bardziej, że klub z Olsztyna przed tygodniem zaimponował formą, pokonując 3:0 Cracovię.
– Zrobili wrażenie na całej Polsce, przynajmniej tej pierwszoligowej. Czasem zdarzy się przecież, że outsider ogra faworyta jedną bramką przy odrobinie szczęścia, ale oni kompletnie zdominowali lidera. Cracovia nie miała w zasadzie ani jednej sytuacji, a Stomil mógł strzelić dwa kolejne gole. To pokazuje tylko, że na wiosnę wszystko jest możliwe – zauważa Rzepka.
Łęcznianie szanują rywala, ale nie czują przed nim strachu. W końcu jesienią w dwóch wyjazdowych meczach, w lidze i Pucharze Polski, zremisowali w Olsztynie 2:2 i wygrali 3:2.
– Jesteśmy faworytem, bo gramy u siebie, a tu świetnie sobie radzimy. Każdy mecz rządzi się jednak swoimi prawami, a Stomil ma kilku zawodników, którzy potrafią grać w piłkę. Dlatego spodziewam się ciężkiego spotkania – mówi Veljko Nikitović, kapitan GKS Bogdanka.
– Musimy zmazać plamę, jaką daliśmy w Katowicach. Niby zagraliśmy nieźle, ale nie strzeliliśmy gola i przegraliśmy. Teraz trzeba wreszcie połączyć granie dobrego futbolu i zdobywanie punktów. Szkoda tylko, że zabraknie Renusza i Stefańczyka. Wcale nie musieli dostać żółtych kartek, ale sędzia, który prowadził nasz mecz z GKS, zupełnie sobie nie radził – kończy Nikitović.