Rozmowa z Arne Senstadem, selekcjonerem reprezentacji Polski piłkarek ręcznych
- Trenerze, gratulujemy i dziękujemy. Jest nas tu garstka dziennikarzy i fotoreporterów, ale żyjemy, oddychając piłką ręczną i to jeden z najpiękniejszych momentów szczypiorniaka kobiet w ostatnich 10 latach.
– Przede wszystkim jestem bardzo dumny z dziewczyn. Cały czas powtarzałem wam w rozmowach, że mamy przygotowany plan i będziemy się go trzymać. Jestem szczęśliwy, że zrealizowaliśmy nasze założenia. To też moja drobna odpowiedź względem wszystkich tych w Polsce, którzy chcą mojej głowy, mówiąc, że nie możemy walczyć z mocnymi drużynami. Może teraz zaczną po prostu oglądać mecze i nam kibicować?
- Przed spotkaniem trudno nam było sobie wyobrazić taki scenariusz, tym bardziej, że Hiszpanki świetnie zagrały w sobotę z Francją.
– Nigdy nie miałem tu łatwego zadania, ale kto był blisko kadry, widział, jak ciężko pracują dziewczyny na takie przełamanie i sukces. Już po trudnym dla nas losowaniu wiedziałem, że decydujący mecz odbędzie się w poniedziałek. Z Francją nie zaprezentowałyśmy się dobrze, z Portugalią też nie było fajnie, ale osiągnęliśmy niezbędny wynik i przyszła pora na realizację planu na Hiszpanki.
- Kiedy zapadła decyzja o tym, by przez praktycznie cały mecz atakować 7 na 6, z wycofywaniem bramkarki?
– Miesiąc temu, ale nie mogliśmy przećwiczyć tej taktyki na żadnym z meczów, by zaskoczyć Hiszpanki. Mieliśmy dwa sparingi w Szwecji, dwa wcześniejsze spotkania tu w Bazylei, jednak ani razu nie zdradziliśmy naszych zamiarów. Trzymaliśmy ten plan w tajemnicy. Nie traktowałem tego jako ryzyka, ale jako jedynej drogi, by przeciwstawić się takiemu zespołowi. Dziewczyny zaufały mi, trzymały się ściśle założeń, by to Hiszpanki były zdominowane, zepchnięte do defensywy i wspólnie odnieśliśmy sukces.
- Nie mogliśmy nachwalić się naszej obrony, współpracy i ogromnego poświęcenia dziewczyn, których częsta gra w osłabieniu jeszcze wzmacniała.
– Mieliśmy w sobie wiele sił, a dodatkowym bodźcem była wiadomość, którą otrzymaliśmy w drodze do Szwecji o śmierci ojca Darii Michalak. Wiedzieliśmy, że musimy wygrać to także dla niego i dla samej Darii, która nie opuściła zespołu. W jej oczach można było odczytać niezwykle silne emocje.
- Awans do najlepszej dwunastki to znakomita wiadomość w kontekście meczów play-off do przyszłorocznego mundialu w Niemczech i Holandii. Dobre losowanie jest kluczowe, bo nie jesteśmy przecież potęgą w piłce ręcznej.
– To prawda, bo mając nieco więcej szczęścia w losowaniu, mogliśmy osiągnąć więcej już rok czy dwa lata temu. Również patrząc na inne grupy obecnego turnieju, awans do fazy głównej EHF Euro mógł być z nich łatwiejszy. Na dłuższą metę, by coś osiągnąć trzeba wygrywać z faworytami, a przede wszystkim cały czas podnosić sobie poprzeczkę.
- Jaki jest plan na mecze w Debreczynie? Będziemy grać bez presji wyniku, by szukać punktów raczej w meczach z Czarnogórą i drugim zespołem z jej grupy?
– Obiecałem sobie przed mistrzostwami, że w czasie pierwszej fazy turnieju nie będę oglądał innych grup, a drugim założeniem było to, by nie szukać żadnych połączeń samolotowych na wtorek, 3 grudnia na powrót do domu. Myślę, że to pora, by ludzie zaczęli wierzyć w nas, w naszą pracę, tego potrzebujemy i na to zasłużyliśmy. Chciałbym pracować dalej z tą wspaniałą grupą dziewczyn i wiem, że grając tak jak z Hiszpanią, stać nas na kolejne punkty w turnieju.
- 11 lat temu po awansie do ćwierćfinału mistrzostw świata w Serbii, zapytaliśmy Kima Rasmussena o formę wieczornego świętowanie sukcesu. „It's a pizza time”- odpowiedział. Złożył pan podobne obietnice?
– Obiecałem trenerowi bramkarek, Tomaszowi Błaszkiewiczowi, że przez kilka dni będę mu kupował kebaby i piwa. To tyle z obietnic, z tego co pamiętam, ale spełnię je z przyjemnością.
- Czy postawienie na Barbarę Zimę wynikało poniekąd z tego, że to najlepsza sprinterka wśród naszych bramkarek?
– Mam najlepszego trenera bramkarek na świecie, to jego autonomiczna decyzja, całkowicie ufam mojemu sztabowi i mogę skupiać się dzięki temu na innych aspektach gry.
- Powiedział pan w rozmowie z Przeglądem Sportowym, że Magdalena Drażyk może być polską Stine Oftedal. To pana odkrycie w tym turnieju.
– Powiedziałem jej to już trzy lata temu, by miała świadomość swojego talentu i motywację do ciężkiej pracy. Owszem, nadal popełnia błędy, to oczywiste, ale śledzę jej mecze w lidze, gdzie jest kluczową piłkarką KPR Kobierzyce. Niedawno grała też pucharowy dwumecz przeciwko Larvikowi, który na co dzień prowadzę i wypadła w nim bardzo dobrze. Magda poczyniła postępy w aspekcie fizyczności, ma jeszcze tu pewne pole do poprawy, ale przede wszystkim potrzebuje regularnej gry z trudnymi rywalami, na takim poziomie jak Hiszpania. Oby w następnym sezonie występowała w europejskich pucharach.