ROZMOWA z Bartoszem Jureckim, trenerem piłkarzy ręcznych Azotów Puławy
- Za panem prawie pół roku pracy. Co się udało zrobić, a czego nie?
– Do plusów należy zaliczyć drugi z rzędu awans do fazy grupowej Pucharu EHF. Zadowolony jestem także z małej liczby bramek, które tracimy. W rozgrywkach europejskich w meczu z Selfoss straciliśmy 26 w pierwszym spotkaniu i 28 w rewanżu. W lidze średnio do naszej siatki wpada tylko 25 rzutów rywali. Z drugiej strony mamy świadomość jak wiele musimy poprawić: np. grę w ataku, kontrę.
- Lepiej być zawodnikiem czy trenerem?
– Piłkarz ma więcej spokoju: uczestniczy w treningu, gra mecz, wygrywa lub przegrywa. Koniec, idzie do domu. Życie trenera to stres i praca na okrągło. Szkoleniowiec musi być także dobrym psychologiem. Kieruje grupą ludzi, a każdy jest inny, ma różną osobowość, charakter i temperament. Są lepsze i gorsze momenty. Sport jest piękny, ale z drugiej strony bardzo brutalny. Staram się tłumaczyć piłkarzom, jak i co mają grać. Wymagam od siebie, ale i od innych, pełnego profesjonalizmu.
- Nie ma momentów gdy chciałby pan pomóc kolegom na boisku?
– Podjąłem decyzję o zakończeniu kariery i zostałem szkoleniowcem. Od tego nie ma już odwrotu, chociaż wiadomo, że znacznie trudniej przeżywa się mecze byłemu zawodnikowi.
- Niedzielny mecz z Orlen Wisłą Płock przegrany aż 17:28 obnażył słabości zespołu i pokazał, że do polskiej czołówki Azotom wciąż dalej niż bliżej.
– Do 35 minuty byliśmy tylko na minus jedną bramkę. Później Płock odjechał nam na cztery i wszystko się posypało. Widać, że jeśli przegrywamy różnicą czterech i więcej goli to tracimy głowę. Widoczny jest brak lidera, który weźmie na siebie ciężar gry i zdobywania bramek w trudnych momentach. Problem leży w sferze mentalnej.
- To może potrzebna jest praca z psychologiem?
– Zastanawiamy się nad tym. Najlepiej, aby chęć takiej współpracy wyszła od zespołu, a nie ode mnie czy prezesa klubu. Pracowałem już z psychologiem, kiedy grałem w reprezentacji i w Magdeburgu w Bundeslidze. W Niemczech koledzy z zespołu zdecydowali się na zajęcia indywidualne, choć rozważano sesje grupowe. Najważniejsze, żeby takie zajęcia dały skutek.
- Za nami półmetek sezonu zasadniczego PGNiG Superligi. Drużyna gra już tak, jak pan by sobie tego życzył?
– Najgorsze jest to, że zakładamy różne maski. Do pierwszego meczu z Selfossem, rywalem nieznanym, podeszliśmy bardzo zmotywowani i przełożyło się to wynik, wygraną 33:26. Pokazaliśmy, że potrafimy zagrać dobrze.
- Wszyscy pamiętamy, że cztery dni wcześniej trafił wam się mecz w Piotrkowie Trybunalskim, przegrany zaskakująco 31:32…
– Na początku za miękko zaczęliśmy grać w obronie i rywal łatwo zdobywał bramki. Zawodnicy z pola nie mieli też wsparcia w bramkarzach, którzy mieli zaledwie 11 procent skuteczności. To grubo poniżej minimum, które wynosi 30 procent. I stąd niekorzystny wynik, który jest dla wielu i dla nas przykrym zaskoczeniem.
- Przed wami ostatnie spotkanie w tym roku, w Lubinie z Zagłębiem. Czuje pan dodatkową presję na sobie i na zespole?
– Po przegranych z drużynami z czołówki: PGE Vive Kielce, Górnikiem Zabrze i Orlen Wisłą Płock, nie mamy już taryfy ulgowej. Musimy wygrywać z każdym kolejnym przeciwnikiem. Nie boimy wziąć odpowiedzialności.
- W fazie grupowej Pucharu EHF rywali macie bardzo wymagających.
– W żadnej z grup nie ma lekko. Fakt, że przyjdzie nam mierzyć się z THW Kiel robi wrażenie. Zagramy z jednym z najbardziej utytułowanych zespołów Bundesligi. Ciekawą drużyną są także Duńczycy z GOG Svendborg, mający w swoich szeregach młodzieżowych reprezentantów kraju. Oni także będą wymagającym rywalem. Z Hiszpanami z Fraikin BM Granollers byliśmy w grupie rok temu. Dwukrotnie z nimi przegraliśmy, nadarza się okazja do rewanżu.