ROZMOWA Z Andrzejem Zającem, prezesem KMŻ Motor Lublin
- Otrząsnął się już pan po klęsce z Polonią Piła?
– Jeszcze nie. To był zbyt silny cios, żeby tak szybko przejść nad tym do porządku dziennego.
- Czuje się pan odpowiedzialny za brak przygotowania toru do pierwszego meczu play-off?
– Trudno mi brać na siebie winę, bo żadne prognozy nie przewidywały porannego deszczu. Stało się, co się stało. Nasz tor ma miejsca, gdzie nawet po niewielkich opadach zbiera się woda. Sędzia uznał to za próbę preparowania toru, ale to bzdury. Byłem rano o dziesiątej na stadionie. Nawet ciągnik nie był w stanie tam wjechać. Decyzja sędziego była nieodpowiedzialna. Zostaliśmy skrzywdzeni. Pozbawiono nas szans na sportową walkę.
- Można było osiągnąć coś więcej w tym sezonie?
– Stać nas było przynajmniej na to, żeby mocno powalczyć z Polonią. Przecież nie mając już szans na awans ze względów finansowych pojechaliśmy tam w rezerwowym składzie, a i tak wywalczyliśmy 29 punktów...
- Kto z zawodników zawiódł pana najmocniej?
– Nie chcę wymieniać nazwisk, ale było dwóch żużlowców, na których mocno liczyliśmy, a oni kompletnie zawiedli nasze oczekiwania.
- Wsparcie ze strony miasta było wystarczające, żeby bić się o czołowe miejsca w drugiej lidze?
– Wolałbym dziś o tym nie rozmawiać. Jest na to za wcześnie.
- Jaka przyszłość czeka KMŻ Motor Lublin?
– Jeżeli nie dostaniemy większego wsparcia od miasta oraz sponsorów i nie spłacimy zobowiązań wobec zawodników, nie dostaniemy licencji na kolejny sezon. To będzie oznaczać koniec żużla w Lublinie.
- Słyszałem plotki, że zamierza pan odejść z klubu.
– Zobaczymy. Najpierw chciałbym spróbować wyprowadzić pewne sprawy na prostą. Jeżeli to się uda i będziemy mieli za co pojechać w kolejnym sezonie, będę się zastanawiał. W przeciwnym wypadku nie ma nawet o czym mówić.