– Grozi mi dyscyplinarne zwolnienie ze studiów za to, że ze względów zdrowotnych nie mogę nosić maseczki – twierdzi studentka Uniwersytetu Przyrodniczego. Uczelnia szczegółów postępowania dyscyplinarnego i możliwych konsekwencji nie komentuje.
Studentka (nazwisko do wiadomości redakcji) studiów zaocznych 3 października przyjechała na zjazd swojego roku. Na uczelni już wtedy obowiązywało zarządzenie rektora nakazujące zakrywanie ust i nosa przez studentów także w trakcie zajęć.
– Nie mogę zasłaniać twarzy, ponieważ mam ataki lęku. Nie mam zaświadczenia od lekarza, a nawet gdybym miała, nie ma takiego prawa, które nakazywałoby dzielić się z uczelnią moimi problemami medycznymi – twierdzi pani Agata.
Jak dodaje, jeszcze we wrześniu zwróciła się do władz swojego wydziału z wnioskiem, by w związku z jej schorzeniem umożliwić jej wyłącznie zdalne uczestnictwo w zajęciach. Prośba została odrzucona.
Gdy w trakcie zajęć studentka odmówiła założenia maseczki, sprawa została skierowana do rzecznika dyscyplinarnego uczelni. Kilka dni temu Agata otrzymała pismo w tej sprawie. Przeczytała w nim, że w następny czwartek ma się stawić w siedzibie uniwersytetu „w charakterze obwinionego w sprawie czynu uchybiającego godności studenta”. Boi się, że zostanie wyrzucona ze studiów.
– Władze uczelni są świadome tego, że nie mogę przyjść w maseczce. Jest dla mnie jasne, że jeśli się nie pojawię, to w efekcie zostanę skreślona z listy studentów – twierdzi nasza rozmówczyni.
Co na to uczelnia? – Sprawa została skierowana do rzecznika dyscyplinarnego, wszczęto postępowanie wyjaśniające – informuje krótko Iwona Pachcińska, rzecznik prasowy UP.
Na pytanie, czy możliwe są konsekwencje w postaci wydalenia ze studiów nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Uczelnia potwierdziła jedynie, że to jedyny taki przypadek.