(Beata Kowalska)
- Studniówka to sygnał: zaczęła się ostatnia faza wchodzenia w dorosłość – mówi dr Hubert Czachowski, dyrektor Muzeum Etnograficznego w Toruniu.
- I na wstępie mamy problem. Wygląda na to, że nie było badań na ten temat i po prostu nie wiemy, kiedy dokładnie odbył się pierwszy taki bal. Z pewnością było to nie wcześniej niż na początku XIX wieku. Bo dopiero w 1812 roku, w ramach reformy szkolnictwa w Prusach, wprowadzono egzaminy maturalne. Ale bale szkolne mogą być dużo późniejsze - kiedy szkoły stały się bardziej koedukacyjne.
- Studniówka to tylko ostatnia huczna zabawa przed tymi ważnymi egzaminami?
- Niezupełnie. Chodzi raczej o odwieczną ludzką skłonność do akcentowania ważnych, przełomowych wydarzeń, jak początek czy koniec jakiegoś ważnego etapu w życiu. Już w średniowiecznych akademiach znane były rytuały otrzęsin. W samym określeniu "egzamin dojrzałości” jest przecież sugestia, że chodzi o coś więcej niż sprawdzenie wiedzy. To symboliczne wyjście z dzieciństwa, zaznaczenie zmiany statusu społecznego, przejście do dorosłości. Warto tu wspomnieć znaną wypowiedź papieża o pomaturalnych wypadach na kremówki, które, jak wiadomo, mają w swym składzie alkohol. Była w tym sugestia, że po maturze można pozwolić sobie na zachowania dorosłych. A sam bal studniówkowy jest sygnałem, że oto zbliżamy się do tego ważnego wydarzenia. To takie preludium, zaakcentowanie: właśnie zaczyna się ostatnia faza rytuału przejścia. Podkreśla to m.in. zwyczaj rozpoczynania tego balu tradycyjnym, staropolskim polonezem. Tym tańcem wysokiej kultury w jakiś sposób jesteśmy wprowadzani do grona pełnoprawnych członków wspólnoty narodowej. Te sto dni to taki czas zawieszenia pomiędzy dzieciństwem a dorosłością.
A wiemy, dlaczego wybór naszych dziadków padł na "100”?
- Okrągła liczba podkreśla wagę tego procesu. Oczywiście, można się zastanawiać, dlaczego w tym przypadku nie użyto np. szczęśliwych siódemek i nie ustanowiono tego okresu na 77 dni...
Tym bardziej, że ostatnim miesiącom szkoły średniej towarzyszy przynajmniej kilka innych "magicznych” akcentów. Wierzy się chociażby, że czerwona studniówkowa bielizna założona w dniu egzaminu przyniesie szczęście. Z kolei ostrzyżenie włosów między balem a maturą ma sprowadzić edukacyjną katastrofę…
- Tak, to fascynujące z etnologicznego punktu widzenia. Wydaje mi się, że te zwyczaje pojawiły się stosunkowo niedawno. Z mojej studniówki czy matury nie pamiętam takich zastrzeżeń. Podejrzewam, że to wytwór lat dziewięćdziesiątych. Maturzyści zapytani, czy wierzą w te przesądy, odpowiedzą raczej, że to tylko zabawa. Publicznie nie lubimy się przyznawać, że wierzymy w takie metody zaklinania rzeczywistości.
- Warto dać się ponieść temu całemu szaleństwu? Szukać czerwonych stringów, wbijać się w ciasny gorset albo garnitur, by przez kilka godzin bawić się grzecznie w gronie pedagogów? Słowem: iść czy nie iść na studniówkę?
- Zdecydowanie: iść. Na tym polega życie społeczne, że obracamy się w pewnych formach. To nam daje poczucie przynależności do szerszego grona. I, co prawda, niektóre z tych reguł można złamać, ale własnej studniówki z pewnością nie warto opuścić.