Dawniej było skromniej, ale równie wzruszająco - o studniówkach opowiadają nam ci, którzy na własnych balach bawili się przed laty, a teraz przyglądają się kolejnym pokoleniom maturzystów.
- To były "kartkowe" czasy, nie było mowy o profesjonalnej organizacji balu. Wszystkim zajmował się komitet studniówkowy złożony z rodziców. Na stole - domowej roboty bigos, sałatki, jakieś ciasto. Nie było kelnerek, jedzenie podawały nam mamy. O alkoholu nikt nawet nie myślał, bo nie można go było w tych latach dostać bez kartek. Zresztą - jaki to byłby wstyd przed nauczycielami! Impreza zaczynała się wcześniej, bo ok. godz. 17 czy 18 i trwała dużo krócej niż dzisiaj.
W tamtych czasach mało która z nas miała sympatię, więc na bal szło się z kolegą, bratem, kuzynem albo sąsiadem. Zdarzało się, że partner zamiast bawić się z zapraszająco go dziewczyną, wybierał jej koleżankę. To było bardzo przykre.
Strój? Taki, by się nadał na egzaminy maturalne - biała bluzka i czarna spódniczka, zwykle wystana w kolejce i kupiona wiele miesięcy wcześniej. Ja poszłam w pożyczonej od cioci, bo krawcowa zmarnowała materiał, który miałam odłożony na swoją.
W latach osiemdziesiątych nie było mowy o czerwonej bieliźnie, profesjonalnych fryzjerach, makijażystach, manicurzystach albo limuzynach i całym tym blichtrze. Ale dzięki temu, że było skromniej i taniej, na studniówkę chodzili wszyscy uczniowie, bo każdą rodzinę było na to stać.
Łukasz Sawicki, nauczyciel języka angielskiego w liceum, na własnej studniówce bawił się w 1996 roku:
- Teraz młodzieży wydaje się, że może dużo więcej. Padły pewne kanony zachowania, także na studniówce. I nie mówię tutaj nawet o strojach, które stały się dość odważne. Chodzi mi przede wszystkim o skracanie dystansu do nauczyciela, brak zażenowania, gdy np. opowiada się niewybredne żarty w jego towarzystwie.
Za moich czasów było inaczej. Wręcz narzekaliśmy, że jest taka przepaść między nami a nauczycielami. Nasz stosunek do nich graniczył z bojaźnią. Teraz jest wahnięcie w drugą stronę. Oczywiście, sami nauczyciele też skracają ten dystans, bo jest nacisk na opiekuńczo-nagradzające podejście do ucznia i partnerskie relacje. Ale czasem wydaje mi się, że młodzi ludzie tego nie doceniają.
Niepokojąca jest też spłycenie relacji między samymi nastolatkami. Często te stosunki są powierzchowne. Za moich czasów, jak się miało sympatię to się to doceniało, szanowało. Teraz miewam wrażenie, że chodzi wyłącznie o wyrobienie statystyk. Choć oczywiście nie można tego powiedzieć o wszystkich młodych ludziach.
Monika Klimek, nauczycielka geografii, wychowawczyni klasy maturalnej. Na studniówce była dwa razy w czasach licealnych i dwa razy jako pedagog. 7 stycznia czeka ją piąty bal:
- Własną studniówkę wspominam jako moment łapania świetnego kontaktu z nauczycielami. Czuło się, że to już taka dorosła relacja. I tak chyba jest i teraz. Jako nauczyciel patrzę na tych młodych ludzi inaczej, wspominam lata, które nam wspólnie minęły i dostrzegam, jak wyrośli, dojrzeli.
Studniówkowe grzeszki? W mojej szkole uczniowie nastawieni są na zabawę. Ale oczywiście: to, co zakazane, zawsze jest pożądane. Sama alkoholu na studniówce nie piłam.
W trakcie balu i dawniej i dziś jest wiele miłych momentów, np. taniec z wychowawcą albo podrzucanie go przez uczniów, bez względu na to, czy to młody pedagog czy szacowny i bardzo doświadczony pan profesor. Do tego sam polonez. Dobrze, że wciąż cieszy się taką estymą. To wzruszająca tradycja.
Własną studniówkę miałam 14 lat temu. Była dużo skromniejsza pod każdym względem. Przez te lata mocno zmieniła się chociażby moda. Za moich czasów panowała większa unifikacja. W 2002 r., na pierwszym balu w roli wychowawcy patrzyłam na uczennice w długich balowych sukniach, czasem z trenami! Teraz dominują krótkie kreacje. Wydłuża się też sam proces przygotowania do studniówki. Dziewczyny umawiają się na próbne makijaże i fryzury, chodzą na solarium z myślą o tym balu. Mam wrażenie, że kilka dni przed tym wydarzeniem nie myślą już o niczym innym. Ale w szkole nie mają z tego powodu taryfy ulgowej:).