Największy studniówkowy koszmar? Wystąpić w takiej samej sukience, co nielubiana nauczycielka? A może spóźnić się na poloneza z powodu śnieżnej zaspy? Pytamy studniówkowiczów sprzed lat, co zepsuło im zabawę?
Problem pojawił się kilka kilometrów przed celem podróży. - Spadło tyle śniegu, że w pewnym momencie nie dało się już jechać. Utknęliśmy w środku lasu i w tych balowych kreacjach, butach na obcasie, zabraliśmy się za odkopywanie aut z zaspy. To trwało wieczność! Na miejsce dotarliśmy mocno spóźnieni, zziębnięci i przemoczeni. To nie była udana impreza - podsumowuje Katarzyna.
Zmarznięta ze studniówki wróciła też inna Kasia. - To był mój pierwszy raz w tak wysokich szpilkach - wyjaśnia trzydziestoparolatka z Bydgoszczy, która kilkanaście lat temu zdecydowała się towarzyszyć na balu maturalnym swojemu koledze. - Wytrzymałam w tych pięknych butach do północy, potem rzuciłam je w kąt. Gdy szykowaliśmy się do powrotu, nie miałam ochoty już ich wkładać - moje stopy były opuchnięte i krwawiły na piętach. Nie było rady - trzeba było wracać boso. Co prawda, nie leżał wtedy śnieg, ale do przyjemnych ten krótki spacer nie należał.
Dziewczyna przypłaciła go solidnym przeziębieniem. - Na szczęście mój studniówkowy partner poczuwał się, by odwiedzać mnie w chorobie. Pamiętam, że przynosił mi góry cytrusów - śmieje się dziś pani Kasia.
Problem ze studniówkową garderobą mieli też Adam i pani Alicja. Oboje szczęśliwie wyszli z opresji.
Temu pierwszemu w tańcu pękły spodnie w kroku. - Dziura była spora - wspomina mężczyzna. - Długo siedziałem skrępowany przy stole. Jednak, gdy zabawa rozkręciła się na dobre, uznałem, że szkoda stracić taki wieczór i wróciłem na parkiet. Było trochę śmiechu, ale szybko zapomniałem o tym problemie. A te spodnie mam do tej pory. Leżą gdzieś na strychu. Niezacerowane…
Z kolei Ala, tuż po przekroczeniu progu pałacyku w Ostromecku, w którym zorganizowano zabawę klasy IVA (matura w 2003 r.), zaliczyła spore oczko w obu czarnych pończochach. - W okolicy nie było żadnego kiosku i szans, by zaopatrzyć się w coś na zmianę. Jak teraz o tym myślę, problem wydaje mi się śmieszny. Trzeba było zdjąć pończochy i już. Ale dla nastolatki to był dramat!
Z pomocą przyszła jej kucharka, która miała przy sobie zapasową parę rajstop. - Co prawda, były ciut za duże, ale wtedy postrzegałam to jako uratowanie życia - śmieje się pani Ala.
Do śmiechu nie było za to maturzystkom z jednego z podbydgoskich ogólniaków. - Teraz takie rzeczy uchodzą uczniom na sucho, ale jeszcze kilkanaście lat temu to był duży problem - zaczyna pani Arleta.
W trakcie studniówki z koleżankami zrobiła sobie zdjęcie z czerwonymi podwiązkami na pierwszym planie. - Któraś z dziewczyn wpadła na pomysł, by przekazać zdjęcie lokalnej gazecie do fotoreportażu z okolicznych balów. Zrobiła się z tego niezła afera. Rada pedagogiczna uznała, że to zszarganie dobrego imienia szkoły i zostałyśmy zawieszone w prawach ucznia. Były nawet pogłoski, że zostaniemy wyrzucone ze szkoły. Kilka miesięcy przed maturą!
Na szczęście dla rozrywkowych uczennic, plotki okazały się nieprawdziwe i po kilku dniach zostały przywrócone. – Tyle, że przez ten wybryk wszystkie miałyśmy obniżone oceny z zachowania – dodaje pani Arleta.