Wszystko jest już poukładane, jasne i oczywiste. Ukraińskie dzieci coraz lepiej mówią po polsku, jedne się uczą lepiej inne gorzej. Zwyczajnie, jak to dzieci. Kiedy patrzę na nie i ich mamy i przypominam sobie nasze pierwsze rozmowy, nie mogę uwierzyć, że to wszystko się wydarzyło. Że oni przez to przeszli i my, bo tak samo jak oni nie wiedzieliśmy, co się wydarzy – mówi Ilona Majak-Gierczak, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Opolu Lubelskim.
W jej szkole uczy się – od przedszkolaków po 8-klasistów – niemal 600 dzieci. 14. z nich to ukraińscy uchodźcy.
– Połowa z tej grupy jest u nas prawie rok, przyjechali z pierwszą falą w marcu i zostali. Najwięcej ukraińskich dzieci mieliśmy w kwietniu, wówczas był szczyt migracji, były momenty, że uczyło się u nas ich sześćdziesięcioro. Dla starszych utworzyliśmy dwa oddziały przygotowawcze, byli asystenci pomagający w adaptacji, poznaniu zupełnie nowego środowiska. Widzieliśmy jakie to było dla nich trudne, przecież nie planowali tego wyjazdu. Bardzo szybko zaczęła się rotacja, wiele osób wracało do Ukrainy, zabierali dzieci. Inni jechali gdzieś dalej: Niemcy, Dania, Włochy. Na ich miejsce pojawiali się nowi. Ostanie dzieci przyjęłam w te ferie – dodaje dyrektor placówki.
– Ktoś może powiedzieć, że już dosyć tych informacji, ile można pomagać, ciągle tylko ta Ukraina. A ja słyszę historię chłopca, który pojechał na święta do domu i przez tydzień nie wychodził z mieszkania, bo tak strasznie tęsknił za swoim miejscem. Rozmawiam z matką ucznia, która była dyrektorką przedszkola w Kijowie, oglądam zdjęcia pięknej placówki i stosy gruzów, bo pociski zupełnie to wszystko zniszczyły. Wiem, że kobieta wróciła do domu, bo jej najstarszy syn walczy na wojnie. W Polsce z babcią zostały młodsze dzieci. To wszystko się dzieje nadal – opowiada Ilona Majak-Gierczak, którą wzruszają wizyty Ukraińców, którzy wpadają na kilka dni do Polski i do Opola, i do szkoły, żeby podziękować za pomoc i przyjęcie. Czeka na informacje czy jej uczniowie bezpiecznie dotarli do domu, jak ich rodziny żyją w swoim kraju. Opowiada o bardzo fajnych relacjach z mamami, których dzieci chodzą do „Makuszyńskiego” blisko rok. Jak intensywnie się angażują w życie szkoły, pomagają organizować szkolne wydarzenia, interesują nauką dzieci. I w rozmowach, które odbywają się w coraz lepszej polszczyźnie ciągle słyszy: jak pani do nas przyjedzie, to pokażemy tyle pięknych miejsc.
Dyrektor żartuje, że po wojnie jej wakacje powinny trwać rok.
Od marca w szkole będzie Ukrainka, która jest psychologiem i pedagogiem. Do tej pory pracowała z dziećmi na zasadzie wolontariatu, teraz jest możliwość, by pojawiała się na dwie godziny w tygodniu w sposób sformalizowany.
Polscy nauczyciele widzieli, jak chętnie ukraińskie dzieci chodziły na spotkania z kimś, kto jest „ich”. Jak profesjonalne wsparcie kogoś bliskiego kulturowo i językowo nadal jest dla nich ważne.