Pracownik jednej z lubartowskich firm "wykazał się" wyjątkową nieodpowiedzialnością. Oświadczył swojej koleżance z pracy, że miał styczność z osobą zakażoną koronawirusem. Przestraszona kobieta zawiadomiła szefa, a ten zadzwonił do sanepidu i na policję. Nieroztropny mężczyzna będzie tłumaczyć się przed sądem ze swojego - z pozoru nieszkodliwego - żartu.
Wczoraj w godzinach popołudniowych dyżurny lubartowskiej komendy dostał informację, że w jednej z firm na terenie miasta znajduje się mężczyzna, który twierdzi, że miał kontakt z osobą zakażoną koronawirusem i przyszedł do pracy. Na miejsce pojechał patrol policji.
29-letnia kobieta, która poinformowała o sytuacji swojego przełożonego, przyznała, że kolega z pracy powiedział jej, że miał styczność z osobą, która ma koronawirusa. Następnie poszedł w swoją stronę.
Szef kobiety wezwał policję i zadzwonił do sanepidu. Jak sie okazało, to miał być tylko głupi żart. Mężczyzna, który sobie "żartował" powiedział, że nie miał styczności z osobą zakażoną SARS-CoV-2.
Policjanci poinformowali 29-latka, że za ten nieodpowiedzialny czyn poniesie konsekwencje prawne. Mężczyzna odpowie przed sądem za wywołanie fałszywego alarmu.
Jak czytamy na stronie lubelskiej policji: Kto, chcąc wywołać niepotrzebną czynność, fałszywą informacją wprowadza w błąd m.in. organ ochrony bezpieczeństwa, porządku lub zdrowia, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny do 1500 zł. Ponadto, jeśli fałszywa informacja spowodowała niepotrzebną czynność, sąd może również orzec nawiązkę do wysokości 1000 zł.