Uczniowie kolejnych szkół w Lublinie zaczynają masowo chorować. Grypopodobny wirus przeniósł się z Kośminka na Czechów. Z powodu niskiej frekwencji odwoływane są tam nawet szkolne dyskoteki.
Uczniowie lubelskich podstawówek zaczęli chorować w ubiegłym tygodniu. Jako pierwsi przykre objawy odczuli uczniowie Szkoły Podstawowej nr 15. W klasach 1-3 chorowało nawet 60 proc. uczniów. Starsze dzieci nie miały problemów. Nieobecności tam były tylko sporadyczne.
– W środę większość dzieci była już w szkole – mówi Roman Kotarski, wicedyrektor SP 15. – Absencji było wyjątkowo dużo w ubiegłym tygodniu. To była bardzo dziwna sytuacja, bo chorowali tylko najmłodsi. W starszych klasach były tylko pojedyncze nieobecności. Teraz nie odnotowujemy już dużych braków we frekwencji.
Objawy zawsze są takie same: gorączka dochodząca do 40 stopni, którą bardzo trudno zbić, ból głowy, kaszel oraz ogromne osłabienie.
Właśnie na takie objawy skarżą się teraz uczniowie Szkoły Podstawowej nr 43. Z powodu niskiej frekwencji odwołana została zaplanowana tam na czwartek dyskoteka.
– Klasy są mocno przerzedzone. Sytuacja jest podobna, jak w innych lubelskich placówkach: mamy klasy, w których są wszyscy uczniowie; a są takie, w których jest ich zaledwie kilkunastu lub tylko kilku – usłyszeliśmy w szkole. – Problem dotyczy przede wszystkim dzieci najmłodszych. Starsi jeszcze się jakoś trzymają.
Mimo chorób normalnie funkcjonuje szkoła przy ul. Poturzyńskiej. W środę odbywa się tutaj zabawa karnawałowa dla klas 1-3. W czwartek starsi uczniowie mają bawić się na dyskotece walentynkowej.
– Frekwencja nie jest najwyższa, ale nie jest źle. Od poniedziałku liczymy, jaki jest stan klas – informuje Anna Kwiatek, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 16. – Nie jest źle. Najmniej uczniów jest w klasach 4-6. W jednej z klas nie było połowy dzieci. W klasach 1-3 było wczoraj na zajęciach 69 proc. wszystkich uczniów. To zmienia się kaskadowo. Jedni wracają ze zwolnienia i idą następni. Trudno to jednak nazwać epidemią. Wiemy od rodziców, że niektórzy celowo zostawiają w domu dzieci żeby ich nie narażać na kontakt z wirusami. Nauczyciele są zdrowi. Na zwolnieniu są 2-3 osoby. Obawiam się tylko, że jak uczniowie już wszystko przechorują to wirus dopadnie wtedy dorosłych. Tak to niestety często bywa. Nauczyciel wytrzymuje więcej, ale nie jest jak skała.