Ludzie siedzą w domach i słuchają komunikatów, co mają robić gdy nadlecą bomby. Niektórzy uciekają na wieś. Inni próbują zrobić większe zakupy spożywcze - tak wygląda pierwszy dzień wojny w relacjach mieszkańców Lubelszczyzny przebywających w Ukrainie.
– Bombardowanie Łucka było szokiem, ale teraz jest już znacznie spokojniej – relacjonuje Daniel Dragan, wiceprzewodniczący powiatu bialskiego, który jest w tej chwili w Łucku. Na potwierdzenie swoich słów przesyła zdjęcia spod bankomatów. Pod jednym z nich rano ustawiła się spora kolejka. Po kilku godzinach pieniądze chcą już wypłacać tylko pojedyncze osoby. Na filmie, który przesyła widać też zwyczajne życie miasta: jeżdżą samochody, ludzie spokojnie spacerują.
Nie wszędzie jest jednak tak spokojnie. Członkowie tomaszowskiego Stowarzyszenia "Czajnia" utrzymują stały kontakt ze swoimi partnerami z Wasylkowa. Wiedzą od nich, że wielu z nich szuka bezpiecznego schronienia na wsi.
Rodzinę w Lwowie i w okręgu tarnopolskim ma Uliana Hirniak, polonistka z Liceum Śródziemnomorskiego im. św. Dominika Guzmana w Lublinie.
– W jednym i drugim z miejsc moi bliscy słyszą wybuchy i strzały. Jest panika – mówi nauczycielka która urodziła się i pierwsze lata życia spędziła na Ukrainie. Teraz przebywa tam jej mama i siostra. Kobiety chciałyby przyjechać do Polski. Na razie nie mają jednak takiej możliwości.
Hirniak relacjonuje że od czwartkowego rana sklepy spożywcze na Ukrainie przeżywają oblężenie.
– Słyszałam, że kolejki były ogromne. Ludzie kupowali wszystko. Teraz półki są już puste – relacjonuje. – Teraz mieszkańcy UKrainy siedzą w domach. Jest jeszcze prąd i internet więc śledzą wiadomości w internecie, w radio i telewizji. Wszędzie mówią, co trzeba robić, gdy będa nadlatywać bomby i jak się chronić.