Na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz oraz kary finansowe skazał zamojski sąd zbyłych prezesów Delii za nieodprowadzanie składek na ZUS. Ale pokrzywdzone szwaczki dalej czekają na sprawiedliwość.
O kłopotach zamojskich szwaczek piszemy od dawna. Ich zakład upadł ponad dwa lata temu. Na ławie oskarżonych zasiedli byli prezesi spółki.
Jak się okazało, przez prawie 3 lata (od końca 2001 r do listopada 2004 r.) nie odprowadzali załodze składek na ubezpieczenie społeczne. Zaległości wynosiły ok. 2,7 mln zł.
Andrzej K., Marek J. i Michał B., byli prezesi "Delii” zostali skazani na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata (od 3,2 do 4 tys. zł.).
Sąd uznał, że nie dopełnili obowiązków służbowych i właśnie wydał wyrok. Byli prezesi zaskarżyli go do wyższej instancji, bo czują się niewinni.
Załoga "Delii” czeka jednak na inną decyzję sądu. Chodzi o łamanie przez zarząd Delii przepisów prawa pracy (czyli m.in. o niewypłacalnie wynagrodzeń w terminie i przekraczanie norm czasu pracy). Końca procesu nie widać.
- Sąd powołał biegłych i bada m.in. finanse spółki - mówi Magdziak, który jest w procesie oskarżycielem posiłkowym. - Dlatego zapewne trwa to długo.
To tylko część kłopotów załogi. Tzw. druki RP 7, które potwierdzają zatrudnienie byłych szwaczek w zakładzie są niedostępne. Zostały zamknięte na cztery spusty w piwnicy byłego biurowca Delii. Nie są tam bezpieczne.
Dlaczego? Blisko 4-hektarowy teren po zamojskiej szwalni nabyła P.A "Nowa” z Gliwic. Spółka buduje m.in. obiekty handlowe oraz działa w branży deweloperskiej. Jej pracownicy pozyskują grunty, a potem stawiają różnego rodzaju obiekty (także szkoły i hale sportowe). Głównymi ich odbiorcami są jednak sieci handlowe: Kaufland, Tesco oraz Plus Discount.
- Po Delii zostało jedynie rumowisko - mówi Ryszard Pastuszak, mieszkaniec jednego z bloków przy ul. Monte Cassino. - Codziennie widzę je z okna. Pośrodku został tylko dawny biurowiec. Żal na to patrzeć.
- I ten budynek też zaczęli rozbierać - martwi się Magdziak. - Wczoraj wyjmowali z niego okna. Boję się o los archiwum. Co mamy robić? Czekamy. Z poczuciem krzywdy.
Magdziak twierdzi, że pracownicy zakładu wielokrotnie prosili prezesów o wydanie dokumentów. W końcu sprawa trafiła do Państwowej Inspekcji Pracy, prokuratury i na policję.
- I nic - denerwuje się Magdziak. - Nie ma na byłych prezesów siły. W fatalnej sytuacji są kobiety urodzone w 1953 r., wybierające się na emeryturę. Ich świadczenia mogą być o połowę niższe.