Podróż z Zakopanego do Hrubieszowa, z przymusowym nocnym koczowaniem w Kielcach, trwała ponad piętnaście godzin.
Pasażerowie rejsowego autobusu z Zakopanego do Hrubieszowa, należącego do PPKS Wschód, swój powrót z wypoczynku zapamiętają na długo.
- To było coś strasznego! Zaczęło się już na dworcu w Zakopanem, gdzie na autobus 43-miejscowy sprzedano prawie sześćdziesiąt biletów. Ja z żoną i córką po prostu na siłę się wcisnęliśmy, bo inaczej zostalibyśmy w Zakopanem.
Kierowca nie zabrał z dworca dziesięciu osób, mimo że miały kupione bilety - mówi Stanisław Kudyba z Kraśnika.
Później było już tylko gorzej - wynika z relacji innych pasażerów.
- W Krakowie dogonił nas jeden z pasażerów, który nie wsiadł w Zakopanem. W Myślenicach kierowca TIR-a podszedł i powiedział naszemu kierowcy, że mu się z koła dymi - mówi pani Halina z Lublina.
Okazało się, że hamulce się przegrzały i trzeba było je studzić. W Kielcach o północy samochód nie ruszył już z dworca. Urwała się półośka i pasażerowie zostali unieru -chomieni w środku nocy na dworcu, bez żadnej pomocy.
- Kierowcy w ogóle nam nie mówili, co się dzieje. Zaczęliśmy wydzwaniać w nocy po znajomych i szukać jakiegoś kontaktu z przewoźnikiem. Zapewniali nas, że za chwilę przyjedzie autobus ze zmiennikiem. Jak się okazało - kręcili. Bo o trzeciej w nocy zastępczy autobus wyjeżdżał dopiero z Warszawy. Jakby nie można było się dogadać z PKS-em w Kielcach i pożyczyć autobusem - denerwuje się Stanisław Kudyba.
Wraz ze znajomą zorganizowali sobie powrót na własną rękę i o piątej rano byli w domu w Kraśniku. Część pasażerów wsiadła do autobusu jadącego z Wrocławia do Hrubieszowa. Jednak ponad dwudziestu czekało na autobus zastępczy, który na miejsce przyjechał o szóstej rano. W Hrubieszowie byli dopiero po 10.
Przewoźnik przyznaje się do błędów, przeprasza wszystkich pasażerów i zwraca w całości pieniądze za wykupione bilety.
W Zakopanem kasa sprzedała za dużo biletów, normalnie sprzedaje się nie więcej niż 38, nie wiem, czemu tak się stało - tłumaczy Jan Mazurek z PPKS w Hrubieszowie.
- W Kielcach mieliśmy awarię, której nie dało się wykryć, autobus był wcześniej sprawdzany. Niestety, najbliższy nasz pojazd był w Warszawie, a w Kielcach odmówiono nam pomocy - dodaje Mazurek.