Postać Feliksa Dzierżyńskiego jest symbolem prześladowań, masowych egzekucji i eksterminacji setek tysięcy ludzi.
Czesław Pakulniewicz przyniósł do nas w tej sprawie specjalne pismo.
- Ten działacz nie był taki zły, jak się o nim powszechnie myśli - zapewnia prezes i pułkownik LWP w jednej osobie. - Robienie z niego potwora jest nieuzasadnione. On przecież bronił i chronił Polaków! Mam na to dowody.
W przedświąteczny czwartek pisaliśmy o zamieszaniu, jakie wywołało planowane usunięcie tablicy poświęconej Róży Luksemburg, urodzonej w Zamościu, znanej działaczki socjalistycznej. Zdaniem Macieja Korkucia z krakowskiego IPN, nie powinna mieć ona upamiętnień, bo konsekwentnie opowiadała się przeciw niepodległości Polski. W obronie tablicy stanęli m.in. kombatanci LWP. - To przyszłe pokolenia ocenią, komu należą się pomniki - denerwował się Pakulniewicz.
Teraz złości go także... burzenie pomników Dzierżyńskiego. Dlaczego? Właśnie przypomniał sobie historię, którą opowiadał mu w Zahornikach, jego rodzinnej wsi, niejaki Józef Puchalski. Pakulniewicz opisuje ją w kierowanym do naszej redakcji piśmie.
Otóż w 1918 r. bolszewicy podobno aresztowali i zamknęli w wiezięniu Puchalskiego. Skatowano go i w efekcie okulał. Jego zrozpaczona rodzina wysłała list do samego Dzierżyńskiego. Ten "interweniował” i Puchalski wrócił do domu.
- Z tego można wysnuć oczywisty wniosek, że Dzierżyński chronił i wspierał Polaków - tłumaczy Pakulniewicz. - Wielu go wtedy szanowało.
- Pana Pakulniewicza i wielu byłych partyjniaków wychowano w duchu sowieckim i nic już ich nie zmieni - mówi Jerzy Zacharow z Zamościa, więziony w PRL, opozycjonista z lat 80. - Jestem pewien, że oni nadal nie wierzą w to, iż w Katyniu do Polaków strzelali Sowieci. To oburzające. Wolna Polska, w której żyją, im wyraźnie uwiera.
Historia o cudownie uratowanym mieszkańcu Zahornik nie przekonała także innych zamościan.
- Pewnie cały ten Puchalski był kolegą Felka - mówi Marek, 19-letni licealista. - Teraz też wiele cudów się zdarza. Po znajomości.