To pierwszy taki wypadek, że samorząd sprzedaje kawałek gminnej drogi, bo jeden z gospodarzy kilkadziesiąt lat temu postawił na niej ogrodzenie.
Jak w ogóle do tej sytuacji doszło? - Geodeci wytyczali szosę 6 razy i zawsze wychodziła im inaczej - opowiada Jan Brzozowski z Modryńca. - Droga wędrowała za każdym razem o kilka metrów w jedną lub w drugą stronę. Oczywiście, na papierach...
Ostatni pomiar geodezyjny przeprowadzono trzy lata temu po kłótni sąsiadów o miedzę.
- Wtedy droga przesunęła się na naszą działkę. Sąsiad z naprzeciwka zaraz przepchnął swój płot do przodu, a mnie władza kazała mój zburzyć. I pozwała mnie do sądu. Okazało się, na szczęście, że płotu mi nie rozwalić nie mogą, bo mam go 30 lat. Teraz mogę własną działkę od gminy odkupić - wyjaśnia Brzozowski.
Lech Szopiński, wójt gminy Mircze nie jest tym rozwiązaniem zachwycony, ale... przekonuje, że innego wyjścia nie ma. - Te ostatnie pomiary są dla nas wiążące. Ponieważ jednak okazało się, że panu Brzozowskiemu kawałek szosy należy się przez tzw. zasiedzenie, nie mamy wyjścia. Poszliśmy z nim na ugodę i mu ten kawałek drogi sprzedamy - tłumaczy.
Brzozowski ma prawo stać się właścicielem fragmentu drogi długości 53 metrów i szerokości ok. 2,5 m. Wartości działki jeszcze nie oszacowano. Może się jednak okazać, że rolników takich, jak on będzie więcej.
- To jakiś absurd. Bo tam nigdy nie... było drogi. A ja też mam płot w miejscu, gdzie ją wytyczono! - dziwi się Tomasz Szwaczkiewicz.
Tak myślą gospodarze po jednej stronie żużlówki. Ich sąsiedzi z przeciwka są takim stawianiem sprawy oburzeni. Szczególnie zły jest Wiesław Janiszek. Chociaż pas drogowy ma teraz ok. 10 m szerokości on uparcie jeździ swoim polonezem po rabatkach i rowie obok płotu Brzozowskich. - Nie dbam o zawieszenie, bo pod tym płotem jest wiejska droga - przekonuje. - Nic mnie reszta nie obchodzi! Kwiatów się na drodze nie sadzi, bo to jest dobro publiczne. A wójt oddał drogę bez walki. Skandal!