Kiedy wybuchł pożar, 12-lenia Dorota nie straciła zimnej krwi.
Po wielu próbach udało jej się wezwać pomoc. Uratowała życie dziadkom, ocaliła dom.
Najpierw zgasło światło. Zaniepokojona dziewczynka zeszła na dół. Zastała przerażoną babcię. Wołała, że się pali. - Złapałam kubek z wodą, chciałam polać ogień, ale przestraszyłam się - opowiada Dorota.
Rzuciła naczynie i zatrzasnęła drzwi do kuchni. Zadzwoniła z telefonu komórkowego do ojca. Nie odbierał. Wybrała numer starszej siostry. Cisza. Gorączkowo dzwoniła pod kolejne numery zapisane w komórce. Odebrał ojciec chrzestny dziewczynki. Krzyknął, że już jedzie z pomocą.
- Wtedy babcia podała mi numer do straży pożarnej. Strażak przyjął zgłoszenie. Ale po chwili oddzwonił i poprosił do telefonu kogoś dorosłego. Podejrzewał głupi żart.
Dorota nie dała za wygraną. - W domu są tylko dziadkowie. Spalą się, jeśli ktoś nie przyjedzie - błagała. Podała adres i wybiegła na ulicę.
Najpierw przyjechał chrzes-tny. Pobiegł dziadkom na ratunek. Gdy dotarła straż, wyprowadzał właśnie staruszków z domu. Strażacy zdusili ogień, który dzięki Dorocie zatrzymał się na zamkniętych drzwiach kuchni.
Wczoraj w przesiąkniętym spalenizną domu Pirogowiczów usuwano skutki pożaru. Ogień doszczętnie strawił kuchnię wraz z wyposażeniem. Ale nikt nie ucierpiał. A dzięki zatrzaśnięciu drzwi od kuchni ocalała też reszta domu.
Maria Pirogowicz, mama Doroty, z podziwem patrzy na córkę. - Dorosły straciłby głowę w takiej chwili, a ona zawiadomiła całą rodzinę i wezwała pomoc.
- Nawet strażacy się dziwili, że tak dobrze sobie poradziła - dodaje Jan Korneluk, wujek.
Dziadek Doroty ma 86 lat, babcia 79. Oboje są schorowani. Wszyscy są zgodni, że dziewczynka uratowała ich przed zaczadzeniem lub śmiercią w płomieniach.
Podłoga na parterze domu zapaliła się prawdopodobnie od nieszczelnego przewodu kominowego.