Dwaj zamojscy lotnicy przeżyli w piątek chwilę grozy. Skończyło się na zniszczeniu koła, skrzydła i ogona
- Lecieliśmy 200 metrów nad Michalowem (gm. Sułów) i mieliśmy niewiele czasu na jakakolwiek reakcję - relacjonuje Janusz Kamiński, pilot z ponad 30-letnim doświadczeniem oraz dyrektor Aeroklubu Ziemi Zamojskiej. - Pod nami była m.in. plantacja chmielu z tyczkami powbijanymi na sztorc. Trochę strachu się najedliśmy, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Samolot wylądował na michalowskim polu w piątek ok. godz. 19. Piloci sami zawiadomili o wypadku policję, pogotowie i strażaków. W ciągu kilkunastu minut zjechało się kilkanaście różnych jednostek. Nie mieli wiele do roboty. Lotnicy byli cali i zdrowi. Poturbowana została jedynie Cessna. Podczas lądowania uszkodzone zostało przednie koło samolotu oraz poszycie ogona i jednego ze skrzydeł. Strat jeszcze nie oszacowano.
- Samolot ma 18 lat, ale był niezawodny - zapewnia Kamiński. - Co było przyczyną awarii? Nie wiadomo. Oceni to Państwowa Komisja Badań Wypadków Lotniczych w Warszawie.
Mieszkańcy Michalowa z przejęciem oglądali uszkodzony samolot. W sobotę na miejsce wypadku zjechało się także wielu gospodarzy z sąsiednich wsi.
- To już drugi wypadek lotniczy w moim życiu - mówi z przejęciem Józef Hadaj z pobliskich Deszkowic, stojący wśród gapiów, tuż obok Cessny. - Jakieś 30 lat temu obok naszej wsi awaryjnie lądował inny samolot zamojskiego aeroklubu. Pobiegliśmy zaraz sprawdzić, czy pilot żyje. Żył. Teraz jednak obaj lotnicy sami wydostali się z maszyny. Zuchy! (BN)