Bajeczkę o rabusiach Dariusz S. wyssał sobie z palca. Wczoraj usłyszał zarzuty składania fałszywych zeznań. Wciąż jednak nie wiadomo, co stało się z utargiem stacji Orlen przy ul. Lubelskiej w Zamościu.
- Nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć swojego postępowania - kontynuuje Sitarz. - Zapewnia, że nie ma nic wspólnego z kradzieżą utargu.
Dariusz S. pracuje na stacji paliw PKN Orlen przy ul. Lubelskiej w Zamościu. W środę zawiadomił policję, że padł ofiarą napadu. Przed godz. 5 rano dwaj napastnicy mieli go sterroryzować nożem oraz bronią, a następnie zabrać z kasy prawie 11 tys. złotych oraz trzy butelki wódki. Jego kolega był w tym czasie na zapleczu i nic nie słyszał.
Na stacji nie było kamer przemysłowych, działał za to alarm antynapadowy. Napadnięty mężczyzna - jak zapewniał - najpierw wybiegł z budynku za rabusiami i dopiero po powrocie nacisnął na przycisk alarmowy.
Sprawców miało być dwóch. Dariusz S. dość szczegółowo opisał jednego z nich. Na tej podstawie policjanci zatrzymali mieszkańca gminy Sułów. Podczas okazania pracownik stacji zapewniał, że ów mężczyzna maczał palce w napadzie. Ale 41-latek miał żelazne alibi, dlatego po przesłuchaniu został zwolniony do domu.
Przyciśnięty do muru Dariusz S. zaczął zmieniać wersje wydarzeń. W końcu przyznał się do składania fałszywych zeznań. - Ale w dalszym ciągu nie potrafił sprecyzować, co stało się z utargiem - informuje Joanna Kopeć, rzecznik prasowy zamojskiej policji.
Jedna z wersji zakłada, że Dariusz S. na terenie stacji spożywał alkohol, a gdy nad ranem stwierdził, że w kasie brakuje gotówki, wymyślił historię o napadzie. - Jeżeli potwierdzą się zarzuty, straci pracę - zapewnia Dawid Piekarz, rzecznik prasowy PKN Orlen.
Śledczy sprawdzają, czy jego kolega był rano na stacji, bo tu także pojawiają się wątpliwości.