Walka o spróchniały jesion trwa już siedem lat i zatruła życie tomaszowianinowi. Przy okazji poróżniła go z sąsiadami.
- Walczę o sprawiedliwość i zdrowy rozsądek - żali się Zygmunt Łasocha. - Brak mi już sił.
Jesion miał ponad 10 m wysokości i... wielką dziurę, z której wysypywało się próchno. Mieszkańcy ul. Chocimskiej w Tomaszowie Lubelskim bali się, że podczas wichury drzewo się złamie, uderzy w dom lub zerwie linię elektryczną. W 2000 r. ktoś ściął jesion. W nocy. Nikt się nie przyznał, ale jedna z sąsiadek oskarżyła o ten "niecny czyn” Łasochę.
Zawiadomiono policję. Mężczyznę oskarżono o nielegalny wyrąb jesionu. - Biegły wycenił wartość drzewa na 670 zł - mówi Łasocha. - Jednak ktoś już zdążył zabrać gałęzie i wierzchołek warte 70 zł. O ich kradzież oskarżono mnie. Odpowiadałem za to przed kolegium ds. wykroczeń, gdzie mnie uniewinniono. Ale w sprawie o wyrąb drzewa ten sam sąd, opierając się na identycznych dowodach, uznał moją winę.
Wyrok zapadł prawie 7 lat temu. Za karę Łasocha miał odpracować 20 dni na rzecz miasta i zapłacić 112 zł kosztów sądowych. W uzasadnieniu wyroku napisano: "Brak jest w sprawie dowodów bezpośrednio wskazujących na oskarżonego, jednak liczne dowody pośrednie oraz logika myślenia wskazują, iż drzewo wyciął oskarżony”.
Łasocha był oburzony. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Zamościu. - Cały czas uważano, że drzewo należało do sąsiadki, ale jesion stał przy miedzy i miał także gałęzie na mojej posesji - złości się nasz rozmówca. - Sąd tego nie uwzględnił. Podczas rozprawy wyszło na jaw, że biegły drzewa nie widział i wycenił je zaocznie. Podczas kolejnej ekspertyzy okazało się, że pień warty jest 227 zł, a gałęzie 70 zł. Sąd przyjął to też ze stoickim spokojem.
Nic nie wskórał i trudno mu się z tym pogodzić. Od sześciu lat składa, gdzie się tylko da, wnioski o wznowienie procesu. Pisał w tej sprawie najpierw do tomaszowskiego sądu i prokuratury, Prokuratury Krajowej, a ostatnio prosił o interwencję ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. - Moje pisma krążą po wszystkich instytucjach i urzędach, bo walczę o sprawiedliwość - opowiada. - W sądzie oparto się tylko na domniemaniach i niejasnych dla mnie poszlakach. Skazano mnie, ale jestem niewinny. Nie daje mi to spokoju. Bardzo trudno żyć z dojmującym poczuciem niesprawiedliwości.
Czy mężczyźnie uda się udowodnić przed sądem swoją niewinność? To raczej wątpliwe. - Płakać się chce - kwituje Łasocha.