- Ratujcie mojego syna. Porwali go jacyś bandyci - zaalarmowała w nocy z czwartku na piątek tomaszowską policję jedna z mieszkanek miasta. Mundurowi natychmiast rozpoczęli poszukiwania 20-letniego Piotra B.
Informację o porwaniu 20-latka jego matka otrzymała od drugiego swojego syna, z którym poszkodowany miał się kontaktować. Piotr B. przekazał matce, że 20-latka dopadło 2 lub 3 nieznanych mu mężczyzn. Zapakowali go do samochodu i wywieźli do lasu.
- Ustaliliśmy, że ostatnie połączenie z telefonu komórkowego tego mężczyzny przyjął nadajnik przy ul. Łaszczowieckiej. W ten rejon miasta skierowano patrole - opowiada komisarz Jerzy Borek z wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy Powiatowej Policji w Tomaszowie Lubelskim.
Podczas gdy matka 20-latka odchodziła od zmysłów, a policjanci przeczesywali teren, Piotr B. się odnalazł. Już po północy sam wrócił do domu.
Był poobijany, ale cały i zdrowy. Trafił do szpitala, gdzie opatrzono mu rany, ale nie chciała pozostać tam na obserwacji. Był nietrzeźwy. Nie można go było przesłuchać.
W piatek popołudniu stawił się w KPP. I przedstawił prawdziwą wersję zdarzeń poprzedniej nocy.
- Przyznał, że przy ul. Sikorskiego zaatakował go ktoś, kto poruszał się ciemnozielonym samochodem. Po uderzeniu w głowę mężczyzna stracił przytomność. Gdy na chwilę ją odzyskał, zatelefonował do brata, powiedział kilka słów i znowu zasłabł - opowiada Borek.
Przez to prawdopodobnie doszło do nieporozumienia. Bo 20-latek w końcu stanął na nogi. Był w tym samym miejscu, gdzie go napadnięto. Dotarł do domu o własnych siłach.
Poszukiwania sprawców pobicia trwają. Za taki czyn grozi do trzech lat więzienia.