– Mamy znacznie więcej pacjentów, m.in. ze względu na ograniczenia przyjęć planowych w innych placówkach. W związku z tym z dnia na dzień rosną automatycznie nasze potrzeby dotyczące środków ochrony osobistej – rozmowa z pielęgniarką, która pracuje w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej.
- Trzech pracowników COZL ma koronawirusa, zarazili się od pacjenta. Obawiacie się, że za chwilę mogą być kolejne przypadki?
– Tak naprawdę, mimo że zdawaliśmy sobie sprawę, że prędzej czy później zakażenia pojawią się u nas w szpitalu, pracujemy ze świadomością, że dzisiaj kolejną osobą może być ktoś z nas. To ogromna presja. Mamy znacznie więcej pacjentów, m.in. ze względu na ograniczenia przyjęć planowych w innych placówkach. W związku z tym z dnia na dzień rosną automatycznie nasze potrzeby dotyczące środków ochrony osobistej. Szpital nie jest jednak w stanie zapewnić ich tyle, żeby każdy pracownik personelu medycznego był chroniony w stu procentach.
- Jakie to są potrzeby?
– Na przykład maseczkę chirurgiczną z fizeliny można nosić tak naprawdę maksymalnie godzinę, a nawet krócej, żeby spełniała swoją rolę ochronną. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że na naszym oddziale pracuje kilkanaście pielęgniarek, to nawet w ciągu jednego dyżuru samych maseczek potrzeba ponad sto. A to zapotrzebowanie tylko jednego oddziału.
Maseczki i przyłbice musimy zdobywać często na własną rękę, bo to, co dostajemy nie wystarcza. Jest też za mało jednorazowych fartuchów, które tak naprawdę powinno się zmieniać po każdym kontakcie z pacjentem. Smutne jest to, że w czasie epidemii pielęgniarka ma bardzo często gorszą maseczkę niż pacjent. Ostatnio miałam pacjentkę, która miała profesjonalną ochronę i przyszła do szpitala w maseczce FFP3. A pracownicy, którzy są najbardziej narażeni, nie mają pełnego zabezpieczenia. Pielęgniarka, żeby np. zrobić wkłucie jest praktycznie tuż przy twarzy pacjenta, dzieli nas może jakieś 10 centymetrów. Nie możemy tego zrobić na odległość. Mając niepełną ochronę, tak naprawdę codziennie ryzykujemy. A jeśli my zachorujemy, pacjenci też będą mieć problem, bo dostęp do leczenia będzie automatycznie ograniczony.
- Jakie jest podejście pacjentów, zdarzają się ryzykowne sytuacje?
– Niestety, część pacjentów zachowuje się bardzo nieodpowiedzialnie. Bardzo często mamy sytuacje, kiedy pacjent z podwyższoną temperaturą celowo zażywa paracetamol czy ibuprofen, żeby zbić gorączkę. Inaczej nie zostałby wpuszczony do szpitala, bo przed wejściem każdy ma mierzoną temperaturę. Są jednak tacy, którzy za wszelką cenę chcą skorzystać ze świadczeń, nawet jeśli może to być ryzykowne dla pozostałych pacjentów i personelu. Temperatura niekoniecznie musi być wynikiem zakażenia koronawirusem, ale my tego nie wiemy. Zdarzało się też, że ginęły płyny dezynfekcyjne z łazienek dla pacjentów. Były wynoszone albo zostawały puste pojemniki. Teraz są bardzo skrupulatnie wydzielane. Niektórzy nie zdają sobie sprawy, że narażając innych, narażają też siebie, a w przypadku chorób onkologicznych ryzyko związane z zachorowaniem na Covid-19 jest szczególnie wysokie.