Osoby pokrzywdzone, znajdujące się na tak zwanej liście Wildsteina, będą mogły szybciej obejrzeć swoje teczki. Dostęp publiczny do listy nazwisk z archiwum Instytutu Pamięci Narodowej nie będzie ograniczony. Tak zdecydowało kolegium IPN. Baza danych akt osobowych pozostanie nadal dostępna w czytelni Instytutu.
Radoń podkreślił, że zgodnie z ustawą o IPN dostęp do teczki ma osoba inwigilowana w PRL, nie ma jej zaś oficer lub tajny współpracownik służb specjalnych.
Kolegium "wyraziło ubolewanie z powodu incydentu, w wyniku którego doszło do nadużycia dobrej wiary Instytutu”. Ten incydent to oczywiście skopiowanie i rozpowszechnianie przez byłego dziennikarza "Rzeczpospolitej” Bronisława Wildsteina spisu osób znajdujących się w archiwach IPN, w tym zarówno współpracowników specsłużb PRL, jak i osób pokrzywdzonych. Radoń podkreślił, że nikt z IPN nie złamał prawa w całej sprawie.
Członkowie kolegium zadeklarowali, że zarówno incydent związany z wyniesieniem listy z czytelni instytutu, jak i jego polityczne reperkusje nie zahamują procesu "coraz szerszego udostępniania” dokumentów służb specjalnych PRL pokrzywdzonym.
5-osobowy zespół, powołany przez prezesa IPN Leona Kieresa do zbadania okoliczności, w jakich z instytutu "wyciekła” lista nie zakończył jeszcze pracy. Następne posiedzenie kolegium - 9 lutego. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania członkowie kolegium najczęściej powtarzali, że lustracji nie da się już zatrzymać. Wszak indeks nazwisk, zwany listą Wildsteina, już od kilku dni krąży i to nie tylko wśród dziennikarzy. Pojawił się też w Internecie. Są ludzie, którzy znaleźli tam swoje nazwiska i nie czekając na decyzje kolegium, próbują dowiedzieć się więcej w swojej sprawie. Przychodzą więc do IPN.