W szkole uczy od dziesięciu lat i nie wyobraża sobie jak mogłaby robić coś innego. Zresztą w jej domu mieszkają sami pedagodzy. - Kiedy spotykamy się na rodzinnych obiadach, temat rozmów jest tylko jeden - mówi Magdalena Dyndur.
Nazwiska i imiona uczniów zna na pamięć. Przy czytaniu listy obecności zdarza się jej czasami wymienić ucznia, który już dawno nie chodzi do jej klasy. Jej absolwenci, też nie wymazują jej z pamięci. Mimo iż są już na studiach, przychodzą do niej, dzwonią, piszą.
Do pracy bez gumowców
Odkąd została wicedyrektorką w szkole w Ludwinie, czasu ma bardzo mało. Zdarza się, że do pracy przychodzi po siódmej rano, a wychodzi przed siódmą wieczorem. Ale nikt jej nie widzi smutnej czy zatroskanej. Może dlatego, że ma pewne zasady co do pokazywania humorów w miejscu pracy. Kiedy po podstawówce trafiła do studium pedagogicznego, nauczyła się, że wszystkie nastroje trzeba zostawiać w domu. - moja wychowawczyni mówiła, żeby w gumowcach do pracy nie przychodzić. Co było jednoznaczne z tym, żeby całe błoto zostawiać poza szkołą - tłumaczy.
Zrobiła jeszcze więcej. Nie tylko nauczyła się zostawiać błoto przed drzwiami szkoły, ale zaczęła wnosić do środka mnóstwo radości i młodości. Angażować uczniów nie tylko w odrabianie lekcji z marketingu, który wykłada. Z dnia na dzień zaczęła organizować wycieczki, kółka zainteresowań. Dzieciaki mówią, że to dzięki niej szkoła mogła sobie pozwolić na salę gimnastyczną. - A skąd wzięła pieniądze? Ona je po prostu wyczarowała - opowiadają jej uczniowie.
W kapeluszu z flagą Górnik-Łęczna
Uczniowie uważają ją za świetnego nauczyciela nie tylko dlatego, że zrozumiale wykłada marketing. Uwielbiają ją za czas, który poświęca im bez ograniczeń. - Jeśli ktoś nie zrozumie tematu i poprosi ją o wytłumaczenie trudnych zagadnień, od razu otrzyma pomoc - twierdzi Michał Wywrocki, uczeń z Ludwina.
Ale to nie wszystko. Pani Magda dba nie tylko o umysł swoich uczniów, ale także o kondycję fizyczną. W każdy poniedziałek, środę i piątek na sali gimnastycznej organizuje aerobik dla wszystkich chętnych z Ludwina i okolic. - Kiedyś sama jeździłam na ćwiczenia do Łęcznej - mówi. - Ale to za dużo czasu zajmowało. A tak jest i blisko i przyjemnie.
Kiedy tylko może jeździ też na mecze Górnika - Łęcznej. Zawsze zabiera ze sobą kapelusz z napisem zespołu. Siada na trybunie i zawzięcie kibicuje swojej ulubionej drużynie.
Na targu staroci lub na rowerze
Sorkę na szóstkę można spotkać nie tylko na meczu. Często odwiedza też giełdę staroci. To tam wykupuje porcelanę, zabytkowe kufry, srebrne sztućce. I niekoniecznie te w idealnym stanie. A wręcz przeciwnie. Szuka tych starych i podniszczonych. Tak by móc je upiększać w domowym zaciszu. Jej pokój zastawiony jest efektownymi starociami. - Odnawiając na przykład stare kufry całkowicie się relaksuje. A i mieszkanie ciekawiej dzięki nim wygląda - mówi.
Kiedy tylko ma wolną chwilę wsiada na rower i jeździ. Kiedyś tak się rozpędziła, że dojechała do Rzymu. Tak jej się spodobały te rowerowe wycieczki, ze na dwóch kółkach do Włoch wybrała się jeszcze dwukrotnie. - Moim marzeniem jest objechać na rowerze całe wybrzeże. Ale z Lublina na północ dostanę się zapewne samochodem - śmieje się.
Kiedy tylko zrobi się ciepło do rowerowych rajdów zamierza zachęcić uczniów. I jak na razie nie będzie ich ciągać do obcych krajów.
Na lekcji bez sopranu
Pasją wicedyrektorki jest śpiewanie. Dlatego często można ją zobaczyć na próbach chóru "Dysonans”. I to nie siedzącą po stronie widowni, a z drugiej strony - śpiewającą z innymi osobami. W domu zazwyczaj podśpiewuje Leonarda Cohena. Choć jak sama przyznaje to dość trudny repertuar - zwłaszcza dla jej sopranu. Teraz przygotowuje się do wyjazdu na koncert. Będzie na nim śpiewać kolędę i to po ukraińsku. - Nie znam tego języka - przyznaję. - No cóż, będę musiała ściągać z kartki.
Przyjdzie jej to z trudem, bo jak mówi nie znosi ściągania. Kiedyś robiła to z wielkiego przymusu zdając biochemię na Akademii Rolniczej. - To było okropnie skomplikowane. Pamiętam tylko, że miałam wynotowane jakieś kosmiczne wzory, których nie mogłam pojąć za żadne skarby - wspomina.
Teraz gdy sama przeprowadza sprawdziany z marketingu, ściągania nie toleruje. I mimo iż nie lubi wykorzystywać swojego soprana na lekcjach, zdarza się ze podniesie na kogoś głos. Ale jak mówią uczniowie zdarza się to bardzo rzadko. - Nawet czasami kanapkę pozwala pod stołem zjeść - mówi Łukasz Kosk, jeden z jej uczniów.
Być belfrem na szóstkę
Nigdy nie zapomina jak to jest być uczniem. Podczas jednej z zabaw bez skrępowania usiadła w ławce. - To był dzień dziecka i zamieniliśmy się rolami. Sorka został uczennicą, a ja nauczycielem. Pamiętam, że przepytywałem ją z prawa. No i czwórkę jej postawiłem - wspomina Michał.
Ostatnio znów została wyrwana do odpowiedzi. Stanęła przy tablicy i bez wahania napisała: Zobowiązuję się być belfrem na szóstkę! Oceny jeszcze nie dostała. Ale jej uczniowie wystawią ją na pewno. W najbliższym czasie.