Kilka rodzin z Ciechanek w powiecie łęczyńskim męczy się z nielegalną firmą demontującą stare auta w Nadwieprzańskim Parku Krajobrazowym. Hałas, smród palonego plastiku i ciągły stres zaprowadził ich na skraj wyczerpania. Właściciel „szrotu” zatruwa życie mieszkańcom od blisko dwóch lat.
– Jesteśmy w Ciechankach na terenie Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego, w obszarze Natura 2000 – mówi Andrzej Zwoliński, sołtys wsi. – Z jednej strony lokalnej wąskiej drogi mamy prywatną działkę rolną, zamienioną w skład części. Z drugiej plac, na którym odbywa się nielegalna rozbiórka samochodów – pokazuje sołtys.
Jedna z działek należy do rodziny Dudów z Łęcznej, druga jest dzierżawiona. To lokalni przedsiębiorcy, którzy w Ciechankach od blisko dwóch lat prowadzą rozbiórkę samochodów. I – jak wszystko na to wskazuje – robią to bez pozwolenia. I na razie nie ma na nich silnych.
Piekło pod oknem
– Na jednej działce samochody są demontowane i cięte, na drugiej odbywa się składowanie części. Hałas cięcia blach, smród wypalanych plastików od dwóch lat zatruwają życie mieszkańców, sąsiadów, czy rodzin, które w tej okolicy szukały spokoju po ciężkich traumach życiowych – mówi sołtys Zwoliński.
– Nie można wytrzymać. Cały czas tną te samochody. Hałas jest olbrzymi, siedem dni w tygodniu. Latem wieczorami wypalali plastiki. Cała okolica była zasnuta duszącym dymem. Nie można otworzyć okna, poczytać. To jest piekło w parku – mówi Teresa Niedobylska, sąsiadka firmy. – Każdego dnia dzwoniłam na policję. Jak przyjechali, to nic nie zrobili. A to że nie mogą wejść, a że ciemno, a to że prywatna działka i właściciel może robić co chce. W końcu wezwali po mnie pogotowie z Lublina, że niby jestem psychiczna – opowiada panie Teresa.
– Za nic mają zasady bezpieczeństwa. Potrafili ciąć na skraju państwowego lasu, na działce Nadleśnictwa Świdnik. Szedł snop iskier prosto na las. Zwożą auta lawetami. Jakieś tydzień temu poukrywali wraki po okolicy, ale na placu zawsze było około 30 aut do rozbiórki – dodaje Ewa Słowikowska, sąsiadka firmy.
Działka to własność rodziny Dudów Łęcznej. – Nie prowadzimy żadnej firmy zajmującej się demontażem samochodów – tak odpowiedział nam przez telefon Krzysztof Duda. – Na mojej działce prowadzę skład części i warsztat samochodowy. Mogę robić, co chcę na swojej własności – dodał Duda.
– Panowie czują się bezkarni – ocenia Ewa Słowikowska.
Nielegalny biznes
– W gminnej ewidencji działalności gospodarczej pod tym adresem w Ciechankach nie ma ani warsztatu, ani stacji demontażu. Jest tylko działka rolna – mówi Dziennikowi Adam Grzesiuk, wójt gminy Puchaczów. – Formalnie nie mogę wydać zakazu działalności niezgodnej z gminnym Planem Zagospodarowania Przestrzennego, bo tej firmy nie ma – dodaje wójt i rozkłada ręce.
– Na wykazie stacji demontażu pojazdów, które prowadzą działalność w sposób legalny, tzn. na podstawie wydanych decyzji, nie znaleźliśmy żadnej stacji z miejscowości Ciechanki. Marszałek jako organ ochrony środowiska w tym przypadku nie udzielił zezwolenia na prowadzenie stacji demontażu pojazdów – zaznacza również Remigiusz Małecki, rzecznik prasowy marszałka województwa lubelskiego.
Ochrona środowiska już działa
Andrzej Kardasz, kierownik z Oddziału Zamiejscowego w Lubartowie Zespołu Lubelskich Parków Krajobrazowych nie mógł uwierzyć, że w tym miejscu ktoś prowadzi działalność tego typu. – Po pytaniach z Dziennika Wschodniego w piątek byłem na wizji lokalnej i rozmawiałem z Krzysztofem Dudą. Nie przyjął argumentów, że na terenie Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego nie można prowadzić tego rodzaju działalności. Pan Duda twierdzi, że na swojej działce może robić, co chce. Nie do końca, bo działka jest rolna. Można na niej prowadzić tylko działalność związaną z rolnictwem – tłumaczy Andrzej Kardasz.
Sprawa trafiła już do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Lublinie. – Przeciwko tej firmie są wszczęte dwa postępowania. Za prowadzenie nielegalnej instalacji demontażu pojazdów oraz za utrudnianie kontroli. Za pierwsze grożą kary od 10 tysięcy złotych wzwyż, w zależności od skali nielegalnego demontażu. Sprawa może jednak potrwać, bo każdą decyzję można skarżyć aż do Naczelnego Sądu Administracyjnego – mówi Grzegorz Uliński, naczelnik Wydziału Inspekcji w WIOŚ Lublin.