Polscy kierowcy blokują przejścia graniczne z Ukrainą, bo tracą dochody. – Jeżeli rząd chce dalej dotować Ukraińców, to trzeba nam zlikwidować pakiet mobilności, Polski Ład i podatek od środków transportu – apelują lubelscy przewoźnicy
Od 6 listopada blokada na granicy polsko-ukraińskiej trwa bezustannie. W Dorohusku kolejka ciężarówek sięga obecnie 21 kilometrów, a w Hrebennem blisko 50 km. Polscy przewoźnicy nie zważają na coraz gorsze warunki pogodowe, a bierna postawa polityków tylko ich podgrzewa do walki o swoje.
Protestujący przewoźnicy żądają powrotu do systemu wydawania ukraińskim przewoźnikom zezwoleń na transport w UE. System ten zniesiono po agresji Rosji w 2022 roku. Nowe regulacje UE obniżyły koszty ukraińskich przewoźników.
- Walczymy o równe szanse na rynku europejskim i ukraińskim. Jesteśmy w tej chwili jedną z najbardziej obciążonych branż – podatki, paliwo, pakiet mobilności, ZUS-y – to wszystko kosztuje. Natomiast strona ukraińska jest zwolniona z tych opłat – mówi Rafał Dudkowski, przedsiębiorca z Lublina, który niemal codziennie jest na przejściu granicznym.
– Chcemy równych zasad konkurencji. Cena na transport w Polsce, czy ogólnie w Europie jest obecnie determinowana pewnym poziomem obciążeń. Do tego samego przetargu stoi przewoźnik ukraiński, który jest zwolniony z tych wszystkich opłat. Jego cena naturalnie będzie niższa od przewoźnika europejskiego. Jeżeli rząd chce dalej dotować Ukraińców, to trzeba nam zlikwidować pakiet mobilności, Polski Ład i podatek od środków transportu – zauważa przedsiębiorca Rafał Mekler, jeden z organizatorów protestów.
Zgodnie z przyjętymi ustaleniami z Unią Europejską, tylko transport humanitarny i militarny miał być zwolniony z unijnych opłat transportowych. Tymczasem z tych zwolnień korzysta także ukraiński transport komercyjny, zaburzając konkurencję. Osoby z branży na własne oczy jednak widzą, jak rozwija się transport komercyjny. Ich zdaniem prowadzi to do zaburzenia stawek, a tym samym bankructwa polskich przewoźników.
- Transport humanitarny i militarny jest przepuszczany. W Dorohusku te transporty przeprowadza policja, ponieważ jest zorganizowany bufor kilometr w stronę Chełma i kilometr w stronę granicy. Policja wybiera samochody, które mają przyjechać do Polski i to oni sprawdzają, jaki to jest rodzaj przewozu. Kilkukrotnie wskazywaliśmy jednak służbom ludzi, którzy mieli podrobione dokumenty z przewozem humanitarnym. I wobec tych osób toczy się obecnie postępowanie o fałszerstwo – zauważa Rafał Mekler.
Przewoźnicy chcą, aby przewozy komercyjne odbywały się na rynkowych zasadach. Ich zdaniem kontrole są jednak nie wystarczające, a politycy nie mają świadomości na temat konsekwencji całej tej sytuacji.
- Rozmawialiśmy z przedstawicielami Komisji Europejskiej. Usłyszeliśmy, że nawet nie podjęto analiz skutków, jakie wprowadzą te rozwiązania. Gdyby ktoś się zastanowił, to może nie byłoby tego protestu – mówi Mekler.
Rozmowy polskich przewoźników ze stroną ukraińską nie przyniosły efektów. Przewoźnicy są rozczarowani relacjami z Ukrainą.
- Po dwóch tygodniach kontaktów ze stroną ukraińską mam inne postrzeganie Ukraińców. Gdyby nie Polska to być może Ukrainy by dzisiaj nie było. Na początku wojny to właśnie my staliśmy twardo za Ukrainą. Biorąc pod uwagę nasze relacje, nie byłoby chyba nic złego, gdyby powiedzieli w UE, że chcą się z Polakami dogadać. Teraz na tą sytuację nałożyła się recesja, która będzie widoczna za kwartał, ale my czujemy ją już dziś. Producent nie może sprzedać czegoś, bo my nie możemy tego przewieźć. Nie ma zleceń. Będziemy protestować do skutku – zapowiada Rafał Mekler.