Koleni uczestnicy sobotniego marszu „koronasceptyków” mogą się spodziewać wezwać z do komisariatów policji. Chodzi o lekceważenie obowiązku zasłaniania nosa i ust w miejscach publicznych. Z poważnymi konsekwencjami powinna się też liczyć organizatorka manifestacji.
Chodzi o marsz, który przeszedł ulicami Lublina w ostatnią sobotę. Około tysiąc osób przeszło z pl. Zamkowego na pl. Łokietka. Manifestacja zgromadziła ludzi, którzy nie wierzą w pandemię koronawirusa i protestują przeciwko obowiązkowi zakrywania nosa i ust w miejscach publicznych.
Podczas marszu jego uczestnicy nie mieli na twarzach masek. Nawoływali również inne osoby do ich zdejmowania. Policjanci nie interweniowali, by jak tłumaczą – nie eskalować konfliktu. Po zakończeniu marszu legitymowali jednak jego uczestników. Mundurowi chcieli ukarać mandatami 23 osoby. Te mandatów nie przyjęły, więc sprawy zostały skierowane do sądu. Na tym jednak nie koniec.
- Cały marsz był rejestrowany. Przekazaliśmy już nagrania z naszych kamer i kamer monitoringu do poszczególnych komisariatów – wyjaśnia Kamil Gołębiowski, rzecznik KMP w Lublinie. – Policjanci analizują materiał i identyfikują kolejne osoby, które łamały obostrzenia związane z epidemią.
Jak informują mundurowi, do tej pory zidentyfikowano 10 osób. Ta liczba cały czas rośnie. Uczestnicy marszu mogą się spodziewać wezwań do komisariatów. Muszą się liczyć z mandatem do 500 zł. Jeśli odmówią jego przyjęcia, sprawa zostanie skierowana do sądu, który może ukarać ich grzywną.
Z poważniejszymi konsekwencjami powinna się liczyć organizatorka manifestacji.
- Materiały dotyczące organizatorki skierowaliśmy do prokuratury z wnioskiem o ocenę prawo-karną – dodaje Kamil Gołębiowski.
Chodzi o Art. 165 Kodeksu Karnego. Mówi on m.in. o sprowadzeniu niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób, poprzez powodowanie zagrożenia epidemiologicznego. Śledczy mają ocenić, czy doszło do takiej sytuacji. Za tego rodzaju przestępstwo grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.