Poruszenie w parczewskiej policji. Wszyscy policjanci na gwałt szukają swojego... byłego kolegi.
Poszukiwania Dariusza K. trwają już trzy tygodnie. Do wszystkich policjantów z Parczewa i okolic został rozesłany nakaz jego zatrzymania. Szczególnie uczulona ma być drogówka, która kontroluje kierowców. W telefonie komórkowym byłego policjanta został założony nawigator, który ma go śledzić. Policja wystąpiła o bilingi z jego telefonu. Wszystko na nic. Mężczyzna zapadł się pod ziemię.
43-letni Dariusz K. usiłował pomóc parczewskiemu radnemu miasta i gminy w tuszowaniu sprawy nietrzeźwości za kierownicą. Zamiast go uratować, wyrządził mu niedźwiedzią przysługę. A sobie napytał biedy.
Sprawa zaczęła się w kwietniu zeszłego roku. Policjanci z komendy w Parczewie dopędzili parczewskiego radnego Waldemara Z., który uciekał przed nimi "maluchem”. W wydychanym powietrzu miał prawie 1,6 promila. Alkotest nie miał opcji wydruku wyniku, więc policjanci zabrali zatrzymanego na komendę. Tam radny nie chciał ponownie dmuchać w alkomat. Trafił do szpitala na badania. Policjanci mieli nadzorować pielęgniarkę pobierającą krew.
Skandal wybuchł, gdy w Zakładzie Medycyny Sądowej okazało się, że trafiła tam próbka nie zawierająca alkoholu. Prokuratura wszczęła śledztwo. Wynik? Krew została podmieniona. A zarządzone badania genetyczne wykazały, iż do ekspertyzy trafiła krew nadkomisarza. Podczas pierwszych przesłuchań przed prokuratorem nie przyznawał się do zamiany próbek.
Na początku stycznia tego roku Dariusz K. przeszedł na emeryturę. Dwa tygodnie później usłyszał zarzuty. - Zatrzymaliśmy go w jego domu - mówi podkom. Sławomir Karpiński z parczewskiej policji. Sąd nie uwzględnił jednak wniosku o areszt, więc były policjant wrócił do domu.
- Złożyliśmy zażalenie. Wtedy bialski Sąd Rejonowy wydał nakaz osadzenia Dariusza K. w tymczasowym areszcie - tłumaczy Stanisław Stróżak, prokurator rejonowy w Białej Podlaskiej. - Więc 8 lutego pojechaliśmy po niego drugi raz - dodaje podkom. Karpiński. - Ale już go nie zastaliśmy.
Policjanci szukali go u rodziny w Parczewie, u krewnych we Wrocławiu i Wałbrzychu. Bez skutku.
Nic nie wiedzą też sąsiedzi Dariusza K, których pytaliśmy o poszukiwanego. - Nie widziałam go już od dwóch czy trzech tygodni - tłumaczy kobieta z domu obok. - Żona wraca codziennie z pracy, dzieci ze szkoły, a jego nie ma.
• Gdzie jest pani mąż? - zapytaliśmy żonę byłego policjanta.
- Żegnam - zatrzasnęła nam drzwi przed nosem.
Lada dzień sąd ma wydać list gończy. Dariuszowi K. za działanie na szkodę interesu publicznego grozi kara do 10 lat więzienia.