Półtoraroczny Bartuś ma ślad opony na plecach. Przejechał po nim ważący ponad tonę samochód. Choć chłopczyk jest mocno poturbowany, na szczęście żyje. Przy łóżeczku czuwa mama. Jest w podwójnym szoku. Bo to ona najechała na synka.
Feralnego dnia na podwórku bawiło się troje dzieci kobiety. Pod koła wpadło najmłodsze, dopiero raczkujące. Wczoraj byliśmy w szpitalu, do którego trafił chłopiec. Rozmawialiśmy ze zszokowaną matką. - Nie mam pojęcia, jak to się stało - wspomina zdruzgotana. - Pamiętam, że wjechałam do garażu. Ale postanowiłam umyć samochód na podwórku. Zaczęłam wycofywać auto. Poczułam nienaturalny opór. Znalazłam moje maleństwo między przednim a tylnym kołem. Wtedy nie miałam świadomości, że na niego najechałam. Dopiero lekarze powiedzieli mi, że ma ślad opony na pleckach.
Jak na tak poważny wypadek stan chłopca nie jest najgorszy. - Rusza nóżkami i rączkami. Kręgosłup nie jest uszkodzony - mówi prof. Jerzy Osemlak, kierownik Kliniki Chirurgii i Traumatologii Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie. - Chociaż płuca i serce są stłuczone, to pracują normalnie. Co będzie dalej, nie wiadomo. Może wystąpić niewydolność krążeniowa i oddechowa. Wtedy będzie wymagał podłączenia do aparatury wspomagającej funkcje życiowe.
Dużo mniej szczęścia miał 5-latek, który od trzech tygodni leży na intensywnej terapii DSK. Wypadek był podobny. Podwórko przy domu. Malca przejechał samochodem dziadek. Stan dziecka jest bardzo ciężki. Przy życiu trzyma go aparatura medyczna. - Rodzice mówią, że specjalnie wybudowali dom z dala od drogi, aby dziecko nie wpadło pod samochód. A nieszczęście zdarzyło się na podwórku... - mówi dr Witold Lesiuk, ordynator. •