Dwuletnia klacz Lotka ledwie ciągnęła długie sanie pełne worów z marchwią, zbożem i ziemniakami dla leśnej zwierzyny. Ale taka ilość pożywienia to dla wygłodniałych jeleni, saren i dzików to tylko większa przekąska.
– Najgorzej było niedawno w obwodzie Dobratycze–Kodeń, gdzie zasypało nas po uszy – dodaje łowczy Ryszard Mączyński. – Udało się jednak wynająć duży ciągnik, który dowiózł paszę.
Jego koło, które gospodaruje na obszarze o powierzchni ok. 32 tys. ha, przeznacza rocznie na dożywianie około 20 tys. zł. Myśliwi dostarczają rocznie grubo ponad 50 ton różnych produktów. Do tego na przełomie stycznia i lutego otrzymują od ogrodników kilkanaście ton jabłek odrzuconych podczas sortowania. Mają z tego pożytek sarny, jelenie, dziki oraz ptactwo.
Gdy dojeżdżamy do karmnika, cichną rozmowy. Nie chcemy spłoszyć zwierząt. Wszędzie ślady po odwiedzających to miejsce „konsumentach”. Pod zadaszeniem ani śladu po wcześniej wyłożonej karmie. Wokół, w śniegu, pozostały tylko pestki i mnóstwo dziczych odchodów. Myśliwi Tadeusz Skrzyński, Albin Antol i Adolf Martyniuk noszą worki z jedzeniem. Choć Martyniuk ma już 82 lata, nie widać po nim zmęczenia. Myśliwym jest od 1945 r. Był założycielem koła „Ponowa”.
– To dobre miejsce, doskonałe do bytowania dzików – dodaje Mączyński, uzupełniając sól w lizawce dla jeleniowatych. – Obok są zagajniki, w których odpoczywają. Bywają tutaj także sarny i jelenie. Blisko jest woda.
A że to miejsce chętnie uczęszczane przez zwierzęta, mogliśmy się przekonać na własnej skórze. Kiedy oddaliliśmy się na niewiele ponad 100 metrów, usłyszeliśmy łamanie gałęzi i wprost na nas wypadło stado dzików. Gdy rosły odyniec dostrzegł naszą grupę, skręcił w bok, by w chwilę potem, w odległości niespełna 40 metrów, znów przebiec przed nami. Za nim podążyły kolejne cztery sztuki. W ułamku sekundy całe stado zniknęło w gąszczu zagajnika.