Dom stanął w płomieniach wczoraj tuż po północy. W środku była sparaliżowana matka i jej dwóch synów. Młodszy spłonął żywcem.
Do dramatu doszło w Rzeczycy pod Międzyrzecem Podlaskim. - Płomienie buchały oknami i drzwiami! Zginęli moi koledzy - opowiada łamiącym się głosem Stanisław Kuręda, prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Rzeczycy. Wraz z ośmioma strażakami z tej wsi walczył z ogniem, który opanował wszystkie pomieszczenia niewielkiego murowanego domku.
Pierwsza pożar zobaczyła 17-letnia Kinga Maksymowicz, sąsiadka tragicznie zmarłych. To ona zadzwoniła po straż. Matka Kingi wspomina: - Jak wybiegłam na dwór, któryś z sąsiadów polewał wężem ściany. Córka wybiła szyby w oknach płonącego domu. Chciała wskoczyć do środka. Ale z okien i dachu buchał straszny żar. Wreszcie ludzie wyciągnęli ze środka starszego z synów - Andrzeja.
Próbowano go reanimować. Na próżno. 48-letni mężczyzna miał zbyt mocno poparzone drogi oddechowe. Nie miał szans na przeżycie.
W tym czasie strażacy w aparatach powietrznych weszli do środka płonącego budynku. Na tapczanie znaleźli 74-letnią kobietę. Nie żyła. - Zabił ją czad - opowiada kapitan Tomasz Cuch, dowódca sekcji ratowniczo-gaśniczej z Międzyrzeca Podlaskiego. - Nie mogła nawet uciekać, bo od dawna była sparaliżowana i przykuta do łóżka.
Jej młodszy syn Marek próbował czołgać się do drzwi. Całkowicie zwęglone ciało 46-latka leżało niedaleko wyjścia z domu. - Ratunku nie było. Pozamykane drzwi. Wewnątrz, pod dachem ułożona trzcina. Dom płonął jak pochodnia. Dogaszaliśmy do czwartej rano - mówi Kuręda.