Kiedyś ludzie gubili parasolki, portfele i torebki. Teraz na porządku dziennym są komputery, ciągniki i rowery.
- Prowadzenie biura rzeczy znalezionych wpędza nas w ogromne koszty - narzeka bialski starosta Tadeusz Łazowski. Biuro działa od 1999 roku, czyli od początku powstania powiatu. Obecnie znajduje się tam m.in. komputer, rower, a nawet... przyczepa ciągnikowa.
- Nadal poszukujemy jej właściciela, zostawiamy informacje na tablicy ogłoszeń, dajemy ogłoszenia w gazetach. Bo takie są procedury - wyjaśnia Henryk Marczuk, dyrektor Wydziału Organizacyjno-Administracyjnego w Starostwie Powiatowym.
Urzędnicy narzekają m.in. na koszty prowadzenia biura. - Musimy wynajmować dodatkowe pomieszczenia, np. garaż i za to słono płacić - mówi Marczuk. Bo znalezioną rzecz trzyma się w biurze pół roku. Dopiero potem trafia ona na licytację lub zostaje zlikwidowana, jeśli jest to przedmiot małej wartości.
Zdarza się, że starostwo musi procesować się z policją. - Kobieta znalazła komputer w swoim nowo budowanym domu, zgłosiła sprawę na policję. W efekcie sprzęt trafił do nas. Nie chcieliśmy go przyjąć, ale przegraliśmy proces z policją. Komputer jest nadal w naszym magazynie - ubolewa Marczuk. Jego zdaniem, najgorsze że pracę biura regulują przepisy z 1966 roku, czyli z czasów głębokiego socjalizmu.
- Gdy ponad 40 lat temu tworzono przepisy, nikt nie przewidział, że rzeczami znalezionymi staną się samochody - dodaje Marczuk. - Powinna być regulacja prawna dostosowana do obecnych czasów. A nie tak jak teraz, ktoś znajduje przyczepę, a my musimy coś z nią zrobić. Jej przechowywanie kosztowałoby nas ponad 6 tys. zł. Na szczęście dogadaliśmy z Domem Pomocy Społecznej w Kozuli, gdzie przewieźliśmy przyczepę. Za jej przechowywanie nie wezmą od nas ani złotówki.
Niektórzy mieszkańcy Białej Podlaskiej nawet nie wiedzą, że takie biuro istnieje. - To jest pozostałość po dawnych czasach i nie ma sensu jej utrzymywać - uważa Marianna Adamowska z Białej.
- Ale nie możemy zrezygnować z biura, jego prowadzenie należy do obowiązków starostwa - kończy H. Marczuk. - Jeśli zajdzie potrzeba, zatrudnimy dodatkowego pracownika.