Przepis niby jest prosty: mąka, trochę jajek, kurkuma dla koloru. Dokładnie wymieszać, rozwałkować, podsuszyć, pociąć w nitki, znów podsuszyć i gotowe. Ale droga Polmaku z Ludwina do makaronowej I ligi nie była tak prosta. Była kręta jak ich tradycyjne 4-jajeczne wstążki
Makaroniarnia Przepis niby jest prosty: mąka, trochę jajek, kurkuma dla koloru. Dokładnie wymieszać, rozwałkować, podsuszyć, pociąć w nitki, znów podsuszyć i gotowe. Ale droga Polmaku z Ludwina do makaronowej I ligi nie była tak prosta. Była kręta jak ich tradycyjne 4-jajeczne wstążki
Ze starej czarnobiałej fotografii spogląda uśmiechnięta kobieta w kwiecistej sukience. Rodzinne spotkanie w lecie, gdzieś na podwórku. Centralna postać to Helena Romanek. W rodzinie postać wyjątkowa. To ona ukuła powiedzenie, że domowy makaron robi się z jajami.
Dziś jej prawnuk, Dominik Polak, 37-letni wiceprezes Polmaku, wciąż nie może sobie wyobrazić dobrego makaronu bez jaj. Z tą różnicą, że teraz mąkę zamawia cysternami, a jaja przyjeżdżają do zakładu tonami. Zmieniła się technologia, ale nie zmieniła tradycja, smak i receptura. Receptura prababci Heleny.
Kopalnia, a potem kwiaty
Grzegorz Polak, nestor rodu i prezes firmy, do Ludwina przyjechał za Różą. Poznali się na studiach. On, chłopak z Częstochowy, był na piątym roku Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, ona dopiero zaczynała studia na tej uczelni. Po ślubie zamieszkali u niej, w Ludwinie. Był koniec lat 70. Właśnie powstawała kopalnia w Bogdance. Pan Grzegorz zaczął pracę przy jej budowie. Ale po dwóch latach porzucił kopalnię – górę wzięła chęć do prowadzenia własnego biznesu. Założył szklarnię, w której hodował kwiaty.
– Tato opowiadał, że jak szedł przez targ, to jego koledzy górnicy śmiali się z niego, że teraz jest badylarzem – wspomina pan Dominik. Ale to nie odstraszało go od własnego biznesu. Pochodził z rodziny rzemieślniczej i mama od młodzieńczych lat powtarzała mu: Pracuj w życiu tak, żebyś nie musiał wstawać na zegarek.
Gdy Grzegorz Polak postanowił przerzucić się na produkcję makaronów, na lubelskim rynku niepodzielnie panował makaron lubelski z Państwowych Zakładów Zbożowych w Lublinie. Ale ten był bezjajeczny. – A wiadomo, że tylko makaron z jajami smakuje jak domowy – podkreśla jego syn Dominik.
Ciasto ugniatane drewniakami
Pierwszy proces produkcji wyglądał w ten sposób, że ciasto mieszało się w tzw. betoniarce. Mieszalniki, które stanęły w ówczesnej restauracji Pojezierze w Łęcznej, wyglądały jak maszyny do wyrabiania zaprawy cementowej, tylko że były wykonane ze stali szlachetnej. Ciasto wyjmowało się z nich ręcznie, wkładało do specjalnych pojemników, przykrywało folią i udeptywało drewniakami, żeby nadać odpowiednią sprężystość i strukturę. Potem cięło się je na klocki i przepuszczało przez walce, wałkujące ciasto na placek. Placki się podsuszało i siekało na nitki. I tak właśnie powstawał pierwszy makaron Polmaku.
Minus był taki, że opakowania były niewielkie, 250-gramowe, a cena dwa razy większa niż makaronu lubelskiego z PZZ. Handel kręcił więc nosem. Dochodziło do tego, że pan Grzegorz, by zdobyć klientów, zostawiał w sklepie darmowe opakowania. Ale niektóre ekspedientki nie chciały przyjmować nawet bezpłatnych próbek.
Pomogły komunie
Jak to często bywa w biznesie, pomógł dopiero przypadek. Popyt na Tradycyjny z Polmaku zaczął się w maju-czerwcu 1996 roku. W tamtych czasach komunie były znacznie skromniejsze, robiło się je głównie w domach, a wiadomo, że jak komunia, to musi być rosół, a jak rosół to oczywiście z makaronem, a jak makaron, to koniecznie domowy, z jajami. – Gospodynie rozmawiały ze sobą: Chciało ci się robić makaron? Nie, kupiłam – opowiada wiceprezes Polmaku.
Wieść o smaku tradycyjnego rozniosła się po okolicy lotem błyskawicy. – I wtedy zaczęło się na dobre. Nie nadążaliśmy z produkcją. Mieliśmy specjalny zeszyt, w którym zapisywaliśmy, za ile dni będziemy mogli dostarczyć nasz makaron do hurtowni czy sklepu.
To był pierwszy rok, kiedy rodzinny interes zaczął się rozwijać w naprawdę szybkim tempie.
Ale Dominik Polak, który dziesięć lat później dołączył do firmy, boleśnie się przekona, że dobry towar to nie wszystko. Potrzeba jeszcze dwóch rzeczy: przyciągającego wzrok opakowania i rozbudowanej sieci sprzedaży.
Szwagier na ratunek
– Na samym początku postawiłam sobie za cel właśnie rozwój dystrybucji. Jeździłem po całej Polsce od drzwi do drzwi. Wtedy mieliśmy jeszcze inne opakowania, z odstająca od standardów szatą graficzną. Często więc słyszałem od sklepikarzy: Z tym? Niech pan nie żartuje! – śmieje się dzisiaj Dominik Polak. – Ale mój upór był większy niż rynek mógł się spodziewać.
Po trzech latach Polmak miał już przyczółki dystrybucyjne w całej Polsce, m.in. dzięki obecności w Stokrotkach i współpracy z hurtowniami Eldorado, a potem Tradis. O efektach jego pracy można się dziś przekonać w zdecydowanej większości sklepów w całej Polsce.
A potem przyszła pora na zmianę opakowania. – Zrobiliśmy konkurs. Zaprosiłem do niego także firmę mojego szwagra Jakuba Partykę – właściciela agencji reklamowej Industi, ale zaznaczyłem, że startuje bez żadnych forów, na takiej samej zasadzie jak inni. Kiedy zobaczyłem jego propozycję, w pierwszej chwili pomyślałem, że nie wygra. Na opakowaniu nie było jaj! Zamiast nich główną rolę odgrywała monochromatyczna wycinanka, z postrzępionym liściem, charakterystycznym dla lubelskiego folkloru. Dla mnie to było zbyt monotonne.
Ale tutaj szwagrowi w sukurs przyszły kobiety z Polmaku. – Te wzory były prezentowane na korytarzu w firmie i coraz częściej słyszałem, jak panie między sobą wymieniają się uwagami. „O, ta jest ładna” – wskazując na prace Kuby. Pomyślałem więc, iż skoro paniom się podoba, nie będę z tym dyskutował, tylko zróbmy test sprzedażowy. W kilkudziesięciu sklepach w Polsce wymieniliśmy wszystkie stare opakowania, a na półkach wylądował makaron tradycyjny, właśnie tym z nowym motywem przewodnim. Efekt? W ciągu 3 tygodni sprzedaż wzrosła o 20 proc. I to bez żadnej kampanii promocyjnej.
Szwagier mógł być zadowolony. Zresztą obaj panowie.
Budować, nie rujnować
O tym, że tradycyjny, prawdziwy makaron powinien być robiony z jajami, przypominała kampania medialna z zeszłego roku. W reklamie telewizyjnej wystąpił nestor Grzegorz Polak. – Z badań marketingowych wynikało bowiem, że aż 98 proc. konsumentów nie miało świadomości, że znaczna część sklepowych makaronów to makarony bezjajeczne – podkreśla Dominik Polak.
Nie ukrywa, że Lubella z 24-proc. udziałem w rynku jest na razie poza zasięgiem. Ale zdobycie trzeciej, a nawet drugiej pozycji, jest w jego odczuciu osiągalne. – Chcemy być silnym producentem makaronu działającym pod własną marką.
A osobiste marzenie: Jest takie powiedzenie, że pierwsze pokolenie buduje, a drugie rujnuje. Ja chcę być tym sukcesorem, który nie tylko z powodzeniem przejął firmę, ale który przeniósł ją na zupełnie inny poziom.