Kryzys nie może trwać wiecznie – mówi Grzegorz Kornijów, współwłaściciel lubelskiego escape roomu Let Me Out, który z powodu epidemii przeniósł działalność do internetu. Dzięki temu przetrwał i zyskał wielu nowych graczy, nie tylko z Polski ale też z Niemiec, USA i Kuwejtu.
Jaka jest sytuacja Let Me Out w czasie pandemii?
– W kryzysie jesteśmy już od dwóch lat. Problem pojawił się po tragicznym wypadku w escape roomie w Koszalinie. Po roku od tego wydarzenia, gdy zaczęliśmy się od strony biznesowej wygrzebywać z kłopotów, przyszedł koronawirus. Musieliśmy zwolnić wiele osób.
Byliście zmuszeni do zamknięcia działalności?
– Zaczęliśmy szybko myśleć nad tym, co zrobić, żeby móc pracować w inny sposób. Pomysł był naturalny: przenieść działalność do internetu. To było oczywiste, bo przecież idea escape roomów wywodzi się z prostych gier komputerowych. Zresztą w tym samym czasie w podobny sposób próbowały zacząć działać firmy w USA i Niemczech. Nam udało się zrealizować ten pomysł już w kwietniu i od tego czasu zapraszamy na zdalne rozwiązywanie zagadek.
Na czym polega taka zabawa?
– Spotykamy się z graczami na platformach do wideokonferencji, np. Zoom. Oprócz graczy jest także prowadzący i tylko on znajduje się fizycznie w escape roomie, ma kamerę. Pozostali uczestnicy śledzą rozgrywkę z domów i sterują jego ruchami. Prowadzący staje się poniekąd aktorem, który przenosi rozrywkę na wyższy poziom. Przeszkadzając lub pomagając graczom i sterując kamerą może wydłużać zabawę, by towarzyszyły jej jeszcze większe emocje i żeby do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy uda się znaleźć rozwiązanie.
Jakie jest zainteresowanie?
– Całkiem spore. Graczom podoba się, że mogą się bawić ze znajomymi z całego świata. Mieliśmy np. jednocześnie uczestników gry z Polski, USA, Portugalii i Niemiec. Początkowo bardzo zainteresowani byli właściciele escape roomów z zagranicy, chcący sprawdzić, czy organizowanie zabawy ma sens. Było też wielu entuzjastów takiej rozrywki, którzy rozegrali już 500-600 gier w tradycyjnych pokojach. Listopad i grudzień były dla nas bardzo intensywne, bo zabawą integracyjną zainteresowane były firmy. Mamy też stałego klienta z Kuwejtu, który organizuje zabawy integracyjne dla mieszkańców tamtej części świata.
A polscy gracze?
– Muszę przyznać, że nie celujemy w indywidualnego gracza z Polski, bo koszty udziału w takiej rozgrywce są wyższe niż w sposób stacjonarny.
Zysk jednak jest?
– Jest, ale każdą zarobioną złotówkę przeznaczamy na stworzenie własnej aplikacji, bo widzimy niedoskonałość programów, z których korzystamy w zdalnych rozgrywkach. Postanowiliśmy stworzyć własny, który pozwoli na jeszcze lepszą zabawę. Oprócz widoku z kamery pojawią się też interaktywne panoramy, a znalezione przedmioty wyświetlą się jako plik graficzny w posiadanym ekwipunku. To rzecz bardzo innowacyjna, bo czegoś takiego na rynku jeszcze nie było.
Kiedy gracze skorzystają z aplikacji?
– Liczymy, że już na wiosnę. W tej chwili trwają testy. Nie chcemy siedzieć z założonymi rękami czekając na „nową normalność”. Dlatego liczymy na to, że będziemy mogli zarabiać udostępniając aplikację w formie abonamentowej firmom prowadzącym escape roomy na całym świecie.
Na nowy rok patrzy pan optymistycznie?
– Trudno być optymistą, gdy od dwóch lat działamy w permanentnym kryzysie. Trzeba mieć jednak nadzieję, że nie będzie on trwał wiecznie.
Escape room – miejsce gry polegającej na rozwiązywaniu zagadek w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu w celu wykonania pewnej misji związanej z fabułą gry lub umownej "ucieczki" z pokoju.