Skoro branże turystyczna i hotelarska są zamknięte, to wydaje się oczywiste, że będzie to też dotyczyć wyciągów narciarskich – powiedział w Polsacie wicepremier Jarosław Gowin. To kolejna już zła wiadomość dla przedsiębiorców, właścicieli stoków narciarskich, których nie brakuje także na Lubelszczyźnie.
Długoterminowe prognozy przewidują spadek temperatur, co w normalnej sytuacji byłoby świetną informacją dla właścicieli wyciągów narciarskich. Niestety, ostatnie sygnały płynące z rządu świadczą o tym, że naśnieżanie może być ryzykowne, bo stoki mają podzielić los innych, zamkniętych już branż. Ich właściciele zaczynają liczyć straty. Narzekają na brak empatii ze strony władz oraz skierowanych w ich stronę programów pomocowych. Wbrew pozorom problem nie dotyczy tylko terenów górskich. Wiele ośrodków narciarskich działa także w naszym województwie.
– Liczyłem na to, że podczas ostatniej konferencji premiera usłyszymy jakieś pozytywne informacje, ale niestety ich nie było. Rząd nadal pozbawia nas możliwości uzyskania dochodu – mówi Wiesław Paluch, właściciel stoku narciarskiego w Bobliwie w powiecie krasnostawskim. – Utrata całego sezonu dla mojej firmy to strata jakiś 500-600 tys. zł. I nie chodzi tylko zysk ze stoku, bo wcześniej zamknięto nam również gastronomię i noclegi – dodaje. – Ja wiem, że rząd sobie poradzi, a przedsiębiorca jak zawsze musi poradzić sobie sam – podsumowuje. W jego ocenie zapowiedziane zamknięcie stoków nie ma żadnego sensu.
>>> Czytaj także: Zdalne nauczanie aż do świąt. Potem ferie - w całej Polsce w jednym terminie
W podobnym tonie wypowiada się właściciel Narciarskiego Raju w Chrzanowie (powiat janowski), jednego z największych obiektów tego rodzaju na Lubelszczyźnie.
– Rządzący powinni pamiętać o tym, że cała nasza branża w ostatnich latach ponosiła wysokie koszty związane z modernizacją zaplecza. Dlatego spłacamy kredyty, raty leasingu, więc lockdown dla większości z nas może oznaczać bankructwo – przestrzega Piotr Rzetelski.
– Sam spłacam kredyt w wysokości ponad 4 mln zł. Koszty energii to 70 tys. zł na sezon. Do tego trzeba doliczyć naśnieżanie. Kto nam za to zwróci? Naprawdę zazdroszczę tym, o których nasz rząd pamiętał, jak artyści, czy sprzedawcy chryzantem. O nas zapomniano, mimo tego, że ryzyko zachorowania na stoku, w kasku, goglach, rękawiczkach jest niższe, niż w supermarkecie – dodaje przedsiębiorca.
Według Rzetelskiego, lubelskie stoki niepotrzebnie wrzucono do jednego "worka" z tymi górskimi, do których w trakcie ferii mogłyby udać się miliony Polaków różnymi środkami lokomocji. W przypadku niewielkich stoków na Lubelszczyźnie, ryzyko feryjnego tłoku w pociągach, czy autobusach było znacznie niższe.
– Do nas przyjeżdżają najczęściej rodziny, a więc domownicy, swoimi samochodami. Moglibyśmy przecież ograniczyć przepustowość wyciągów, zorganizować wydawanie sprzętu na konkretną godzinę, zadbać o dystans. Przygotowaliśmy cały pakiet tego typu rozwiązań – argumentuje. – Nadal negocjujemy, rozmawiamy i próbujemy przedstawić rządzącym nasz punkt widzenia. Mam nadzieję, że zostaniemy wysłuchani, bo chodzi o przyszłość nie tylko stoków, ale wszystkich firm żyjących z zimowej turystyki – podsumowuje.
Tegoroczny lockdown smakuje gorzko także dlatego, że ostatnie lata dla narciarskich ośrodków nie były najszczęśliwsze. Lekkie, ciepłe zimy z niewielką ilością mroźnych dni podnosiły koszty naśnieżania stoków i skracały długość sezonów. Ich właściciele najbliższej zimy oczekiwali więc z dużymi nadziejami na finansowe odbicie. Tym razem jednak na przeszkodzie, zamiast braku mrozu, może stanąć decyzja administracyjna.