Rozmowa z Katarzyną Polańską, współwłaścicielką gastronomicznej Grupy Lublin. To lubelska grupa gastronomiczna, w skład której wchodzą: Bombardino Aperitivo, Bombardino Botanik, Bombardino Trattoria, Papryka Kebab, Ostro klubokawiarnia, Ciao piekarnia&pizza oraz pracownia cukiernicza Pani z wypiekami.
• Ciao otworzyliście państwo w bardzo trudnym czasie. Właśnie zaczynała się epidemia.
– Planowaliśmy otworzyć ją wcześniej, ale nie zdążyliśmy. Otwarcie zbiegło się z nadejściem koronawirusa, ale uznaliśmy, że nie możemy czekać, bo zatrudniliśmy już ludzi i mieliśmy sprzęt. Dlatego ruszyliśmy stawiając nie na działalność stacjonarną, ale na dowóz pizzy i pieczywa. Pieczywo dostarczamy zresztą też do pozostałych naszych restauracji.
• Jak idzie interes?
– Codziennie rano dzwonią do nas klienci i składają zamówienia na konkretne wypieki. Potem pakujemy paczki i wysyłamy. Oczywiście tworząc Ciao planowaliśmy większą skalę przedsięwzięcia. Chcieliśmy wprowadzić znacznie więcej rodzajów wypieków. Na pewno do tego dojdziemy, ale to już później. Na razie skupiamy się na tym, żeby klient miał dostarczane pod drzwi świeżuteńkie pieczywo.
• W ramach Bombardino założyliście też państwo sklep internetowy...
– Wystartowaliśmy z nim w poniedziałek. Wsłuchujemy się w potrzeby klientów i uczymy się tego biznesu. Codziennie mamy duże dostawy i systematycznie zwiększamy asortyment. Dowiedzieliśmy się np. że kupujący przyzwyczajeni są do produktów konkretnych producentów i to je chcą zamawiać. Musimy im to umożliwić. Pierwszego dnia nie mieliśmy batoników. Nie pomyśleliśmy o nich, a okazało się, że ludzie chcą je kupować. Teraz mamy je już w swojej ofercie. Przede wszystkim chcemy się jednak skupić na produktach dobrej jakości. Dlatego zaczęliśmy współpracę z Zakładem Mięsnym Cioczek. Zresztą producenci sami się z nami kontaktują. Zaproponowano nam m.in. ekologiczne pomidory.
• Błyskawicznie zmieniliście działalność z gastronomicznej na handlową?
– Jest z tym dużo pracy. W zasadzie od świtu do nocy. Oboje z mężem utrzymujemy się wyłącznie z branży gastronomicznej. Nie mamy innych źródeł dochodu. Kiedy przyszła epidemia musieliśmy zacząć walczyć, żeby wszystkiego nie stracić. Walczymy, żeby ludzie mieli pracę. Czasami to jest śmiech przez łzy, ale musimy działać. Idziemy do przodu.
• Jak podchodzą do tego pracownicy?
– W tej chwili zatrudniamy na stałe 50 osób. Wcześniej było ich ok. 100. Robimy, co w naszej mocy, a pracownicy doskonale to rozumieją i działają na pełnych obrotach. Kelnerzy stali się kierowcami, a barmani dyspozytorami telefonicznymi. Kelnerki wzięły na siebie trud internetowych relacji z klientami. Bo kontakt z klientami jest bardzo ważny. W tej chwili nie chodzi o zarobek tylko o to żebyśmy przetrwali. O to, by gdy skończy się epidemia mogliśmy wrócić do pracy. Żeby klienci o nas pamiętali i wrócili. Zresztą muszę podkreślić, że mamy ogromny odzew od klientów, którzy bardzo nas wspierają. Dostajemy smsy, maile, wiadomości na Facebooku. Wcześniej byliśmy zamknięci na emocje i nie pokazywaliśmy ich osobom, których osobiście nie znaliśmy. Złe czasy otworzyły nas na drugiego człowieka. Może to, że wszyscy jesteśmy teraz załamani mimo że staramy się utrzymać uśmiech na twarzy sprawia, że mówimy ludziom o naszych uczuciach częściej niż zwykle. Taki pozytywny odbiór dodaje nam wiatru w żagle.
• Pomagacie innym?
– Staramy się w miarę możliwości. Włączyliśmy się w akcję Wzywamy posiłki. Nasi klienci też ją popierają. Zdarza się, że zostawiają pieniądze by zrobić i dostarczyć pizze do szpitala. Wiele osób myśli już też o świętach. Zamawiają na nie dania i ciasta. To będą trudne, bo samotne święta, ale w ludziach jest nadzieja, że będzie lepiej.