Wprowadzali się do gołych ścian. Sami wstawiali drzwi i wyposażali łazienki. Kładli podłogi i zamieniali węglowe westfalki na kuchenki gazowe. Marzą o tym, aby to wszystko mogli przekazać kiedyś dzieciom i wnukom. Ale nie mogą, bo mieszkania nie należą do nich.
Podobnie myśli Łucja Bochen. – Tyle lat się przeżyło w tym mieszkaniu. Tyle pracy się w nie włożyło. I co, na stare lata mam szukać nowego? Zaczynać od początku?
Większość z 45 rodzin, które mieszkają w bloku, marzy o wykupie mieszkań, w które tyle zainwestowały. Niestety, sprawa przedłuża się z powodu nieuregulowanego przed laty prawa własności. Część gruntu, na którym stoi budynek, jest prywatną własnością. Reszta należy do miasta. Władze chcą odkupić tę część, aby zgodnie z prawem rozpocząć sprzedaż mieszkań. – Są na to pieniądze – mówi Ryszard Poniatowski, dyrektor Wydziału Geodezji, Kartografii i Mienia Komunalnego. – Ale musimy czekać, aż pełnomocnik reprezentujący właścicieli założy nową księgę wieczystą. Bez tego nie ma mowy o transakcji.
Lokatorzy skarżą się, że pełnomocnik celowo opóźnia załatwienie tych formalności. Mają też żal, że nie chce z nimi rozmawiać, nie odpisuje na pisma.
– Ci ludzie nie są dla mnie stroną w tej sprawie – wyjaśnia Wiesław Betiuk, który reprezentuje właścicieli. – Sprawa się przeciągała m.in. dlatego, że właściciele gruntu zmarli i odbywało się postępowanie spadkowe. Ale już złożyłem wniosek w sądzie o założenie księgi. Poproszono mnie tam o uzupełnienie dokumentów. Myślę, że potrwa to jeszcze parę dni.
Mieszkańcy bloku, którzy czekali na wykupienie mieszkań kilkanaście lat, z pewnością poczekają jeszcze kilka dni. O ile rzeczywiście tyle to potrwa. Boją się bowiem, że to tylko kolejna obietnica. Tymczasem wielu z nich to starsi ludzie. Martwią się, że nie zdążą z wykupem. – Sąsiadka też chciała zostawić mieszkanie wnukom – opowiadają. – Często o tym mówiła. Potem choroba, szpital...
i już jej nie ma.