Kierowcy skarżą się na napastliwych ukraińskich handlarzy z giełdy na ulicy Hutniczej.
Klientom giełdy przeszkadza przede wszystkim natarczywość "kupców”. Do zmotoryzowanych podbiegają całe grupki, wódkę wciskają przez uchylone szyby. Wśród nich jest, 40-letnia Lena. Matka dwojga dzieci. Sprzedaje papierosy. Do Polski przyjeżdża raz w tygodniu. - Jestem filologiem rosyjskim, ale pracy dla mnie nie ma - mówi. - Raz na tydzień przekraczam granicę dwukrotnie. Z handlu w Chełmie wracam od razu do domu. Rodzinie wiozę polską kiełbasę. Muszę zarabiać, starsza córka kończy teraz szkołę.
Dla Leny i jej znajomych z giełdy każdy dzień wygląda tak samo. W miejscu pracy pojawia się ok. 9 rano, kończy po 18. -Podróżujemy grupą. Taniej wychodzi - tłumaczy.
Nadjeżdża samochód, Lena podbiega i pyta pasażerów, czy nie potrzebują papierosów. Udaje się sprzedać kilka paczek. Obok stoją mężczyźni w podobnym wieku. Sprzedają wódkę i spirytus. Z dziennikarzami nie chcą rozmawiać. - Nie znam polskiego - mówi dobrą polszczyzną jeden z nich.
Boją się. Pokazują mandaty. Straż miejska i policja robią na nich obławy. - Na Hutniczej jesteśmy kilka razy w ciągu dnia - mówi Marek Kołtun ze straży miejskiej. - Handel ten karzemy mandatami gotówkowymi. To nie załatwia problemu. Handlarze płacą, ale wciąż handlują.
Są jednak i tacy, którym to nie przeszkadza. - Zaopatruję się tu w papierosy. Taniej - opowiada 60-letnia rencistka. Dorota Kociubińska sprzedaje w sklepiku spożywczym. O ukraińskich handlarzach nie może powiedzieć złego słowa. - Kobieta, która handluje cukierkami lub chrupkami, musi z czegoś żyć. Nikogo nie krzywdzi - mówi Kociubińska. - Kiedyś my jeździliśmy do nich.