Ponad 400 tysięcy złotych planuje przeznaczyć w tym roku miasto
na utrzymanie i remont izby wytrzeźwień.
Trudno się dziwić, że klienci są niewypłacalni, skoro większość z nich to bezrobotni.
Na 1768 osób przyjętych w ubiegłym roku do izby, 1255, to ludzie bez pracy, a nawet bez zasiłku. A nocleg w "żłobku” kosztuje 240 zł.
- Zaledwie 40 procent osób reguluje rachunek z własnej woli - mówi Henryk Weremkowicz, kierownik izby wytrzeźwień w Chełmie. - W pozostałych 60 procentach konieczne jest ściąganie należności w drodze egzekucji. Takie postępowania ciągną się czasami nawet
do czterech lat. W konsekwencji udaje się wyegzekwować 20, a najwięcej 40 procent należności. W takiej sytuacji trudno liczyć na to, że izba na siebie zarobi.
Izba wytrzeźwień w Chełmie funkcjonuje od 1975 roku i prawdę mówiąc nikt nawet nie próbuje sobie wyobrazić, co by było, gdyby jej zabrakło. Jak się dowiedzieliśmy w Urzędzie Miasta, jej zlikwidowanie na razie nie jest brane pod uwagę, mimo że stanowi dla budżetu stałe obciążenie. Choć budżet miasta na ten rok nie został jeszcze zatwierdzony, to planuje się przeznaczenie na izbę 430 tys. zł. Dla porównania Miejska Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych na wszystkie swoje działania przeciwdziałające alkoholizmowi chce przeznaczyć 480 tys. zł.
Skąd w izbie tylu pijanych spoza miasta? Marek Kołtun, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Chełmie przyznaje, że pijani chełmianie często odwożeni są do domu. W przypadku osób spoza miasta, z oczywistych przyczyn, takiego rozwiązania się nie stosuje. - Trzeba podkreślić, że umieszczenie pijanej osoby w izbie wytrzeźwień, to ostateczność - mówi Kołtun. - Nie bez znaczenia są tutaj koszty, zarówno dla danej osoby, jak i dla samej izby. Ale czasem nie ma innego wyjścia. Warto jednak podkreślić, że odwiezienie pijanego człowieka
do izby nie jest karą. To forma sprawowania opieki. Dzięki temu pijany nie stworzy zagrożenia dla innych i siebie.