Nasz Czytelnik spacerując wzdłuż Uherki, w pobliżu domku dróżnika, zwrócił uwagę na prowizoryczny budynek. Chociaż domek miał zapadnięty dach i ścianę obitą jedynie deskami, jest zamieszkany. - Nie wyobrażam sobie, jak można w takiej chałupie przezimować - zaalarmował redakcję.
Okazało się, że działka i popadający w ruinę dom odziedziczył po rodzicach. Przetrwał w nim także ostatnią, mroźną zimę. Tylko żona z dziećmi przeprowadzili się do przydzielonego im przez miasto mieszkania przy
ul. Przemysłowej. W sierpniu pod ciężarem dachu załamały się belki stropowe. Pan Tadeusz twierdzi, że uda mu się ten dach podstemplować i ani myśli z ojcowizny się wyprowadzać. - Przed zimą ze wszystkim zrobię porządek - zapewnia, wskazując na prześwity w ścianie. - Nie bójcie się, dam sobie radę. A jak zima za mocno przyciśnie, to znajdę schronienie u żony.
To, jak na swój sposób Tadeusz B. sobie radzi, może wręcz zaimponować. Pomimo ubóstwa, gospodarczym sposobem naprawia rodzinny dom. Najwyraźniej jest z nim emocjonalnie związany. Obok założył ogród, a owoców ze swoich drzew miał tyle, że dzielił się nimi z okoliczną dzieciarnią. Aby nie zmarnować kartofli, które zebrał, wykopał dla nich loszek. Na wiosnę planuje wybudować przydomową szklarnię.
- Często bywało tak, że ludzie nie godzili się na przeniesienie ich do lepszych warunków - mówi jeden ze strażników. - Wolą koczować w piwnicach, czy zrujnowanych budynkach, byleby tylko zachować niezależność. Po prostu chcą być wolni i mają do tego prawo. Trudno uszczęśliwiać ich na siłę. •