W nocy Witold Bolibok stracił dorobek całego życia. Przez bezmyślność pracownika spłonął jego zakład produkujący plandeki do samochodów.
Oleksiuk pobiegł do pobliskiego baru. Stamtąd zadzwonił po strażaków. Przyjechali natychmiast. Trzy zastępy strażackie gasiły ogień przez 3,5 godziny. Płonął styropian i pianka, którą ocieplono ściany hali oraz folia na plandeki.
W tych warunkach strażakom udało się uratować część specjalistycznego wyposażenia zakładu. Ogień zniszczył jednak poważnie samochód ukraińskiego klienta.
Sprawcę pożaru z poparzeniami ciała przewieziono do szpitala. Oleksiuk wyszedł z opresji bez szwanku. Nie zdążył tylko zabrać z płonącego budynku ani telefonu, ani wierzchniego ubrania. – Ktoś z sąsiedztwa pożyczył mi kurtkę – mówi.
Witold Bolibok oszacował spowodowane przez ogień straty na około 200 tys. Przedsiębiorca nie zamierza jednak wyciągać konsekwencji wobec pracownika, który spowodował pożar. Ma dla rannego dużo współczucia. Podkreśla, że mężczyzna od początku pracował w jego zakładzie, że ma na utrzymaniu trójkę dzieci.
Również policja nie wyklucza, że sprawa zostanie potraktowana jako nieszczęśliwy wypadek. Problem jedynie w tym, że w chwili wybuchu pożaru obaj przebywający w hali pracownicy byli pijani.
Oleksiuk miał w wydychanym powietrzu 2,5 promila alkoholu, a jego kolega 2,3 promila. Dlatego w tej sprawie nadal toczy się śledztwo. (BAR)