Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa wraz ze Stowarzyszeniem "Miasteczko” pokusiła się o odtworzenie tradycji szabasowej. Na nabożeństwo
i tradycyjną kolację przybyli m.in. przedstawiciele gmin żydowskich z Lublina i Warszawy.
ale i w cerkwi św. Jana Teologa. Dopełnieniem tych uroczystości było przygotowane ze Stowarzyszeniem "Miasteczko” i reprezentującą reformowany judaizm warszawską fundacją Beit, nabożeństwo szabasowe połączone z tradycyjną kolacją.
- Czerpanie z tradycyjnej wielokulturowości, traktowanej jako wspólne dziedzictwo otwiera przed nami wiele nowych możliwości - mówi prof. Józef Zając, rektor PWSZ. - Przywołując tradycję szabasową chcieliśmy także złożyć hołd niegdysiejszej chełmskiej społeczności, w której katolicy, prawosławni i żydzi współtworzyli jakże bogaty obraz miasta. Skoro nasza uczelnia w ten krajobraz
się wpisała, to przecież z całym szacunkiem do przeszłości.
Na szabas do Chełma przyjechała rabin Tania Segal. Po ukończeniu siedmioletnich studiów rabinicznych w Izraelu została sprowadzona do Warszawy przez fundację Beit. W swoim środowisku pełni funkcję rabina pomocniczego. To właśnie ona, z gitarą w rękach, zaintonowała tradycyjne pieśni szabasowe. Z kolei Wanda Lotter z Lublina wystąpiła z wykładem na temat podstawowych żydowskich świąt.
- Cieszę się, że z naszych zaproszeń poza chełmianami skorzystali członkowie lubelskiej gminy wyznaniowej żydowskiej, twórcy lubelskiego Ośrodka "Brama Grodzka” oraz zainteresowani problematyką żydowską regionaliści z Biłgoraja i Hrubieszowa - mówi Agnieszka Poźniak, prezes "Miasteczka” i gospodyni imprezy. - To dowód na to, że zachowaliśmy historyczną wrażliwość i że czas przeszły wciąż oddziałuje na teraźniejszość.
Organizatorom wydawało się, że odtworzony przez nich szabas, będzie pierwszą taką uroczystością w powojennej historii Chełma. Z błędu wyprowadził ich dopiero Szymon Bakalczuk, mieszkający w Lublinie były chełmianin. W mailu do Poźniak zwrócił uwagę, że szabasy i inne modlitwy do 1968 odbywały się w bożnicy, urządzonej w prywatnym mieszkaniu przy ul. Lubelskiej 8, a później, do 1971 r. w mieszkaniu jego rodziców. Na ponowne zapalenie dwóch świec potrzeba było 36 lat.