Po ośmiu miesiącach śledztwa chełmska prokuratura gotowa jest sporządzić akt oskarżenia w bulwersującej sprawie potrącenia 9-letniej Paulinki Chomiuk.
Do wypadku doszło 27 grudnia ub. roku w Stanisławowie (powiat chełmski). Kierowca nawet nie zatrzymał samochodu. Dziecko przez ponad 40 minut konało na poboczu. Paulinka zmarła w drodze do szpitala.
Kawałki szkła z kierunkowskazu i reflektora oraz boczne lusterko pozwoliło policyjnym technikom zidentyfikować markę samochodu. Był to chrysler woyager. Na wieść o tym Mariusz Ż. zgłosił się na policję sam.
- Twierdził, że pożyczył samochód jakiemuś "Ruskiemu” o imieniu Kola - mówi prokurator Krystyna Laube. - Nie potrafił podać jego nazwiska, ani wskazać, gdzie jest. Zapewniał, że w dniu wypadku w ogóle nie wychodził z domu. Twierdził też, że Kola zwrócił mu samochód uszkodzony. Ponoć miał nim najechać na jakieś duże zwierzę.
Tymczasem policjanci ustalili, że należący do Mariusza Ż. niego telefon komórkowy przemieszczał się w okolicy gdzie doszło do wypadku i w tym czasie. Z kolei samochód stał w garażu kolegi podejrzanego w taki sposób, by jego przód był niewidoczny. Eksperci zapewniają, że ponad wszelką wątpliwość właśnie to auto potrąciło Paulinkę.
Dziewczynka mogła żyć. - Oddychała, kiedy ją przytulałam - powiedziała nam niedługo po wypadku jej matka, Agata Chomiuk. - Miała zmasakrowany staw kolanowy. Ale od tego się nie umiera. Ona po prostu się wykrwawiła i zadusiła własną krwią. Gdyby sprawca wypadku natychmiast wezwał pomoc, córeczka by żyła. Ale on uciekł.
Mariusz Ż. też jest ojcem. Od początku konsekwentnie nie przyznaje się do winy. Jest tymczasowo aresztowany, wczoraj dziś ze swoim adwokatem przejrzał akta sprawy. Grozi mu do 12 lat więzienia.